Rozdział 25

123 14 2
                                    

Perspektywa Astrid


Obudził mnie zapach dymu. 

Bardzo nieprzyjemny zapach, który kojarzył mi się z najgorszym. Niektórych rzeczy po prostu nie da się zapomnieć.

Gwałtownie wciągnęłam powietrze, ale dym powoli zaczynał działać. 

Zrobiło mi się strasznie słabo co nie wróżyło niczego dobrego.

Gdzie do cholery jest Sam?- pomyślałam. To niemożliwe, żeby mnie zostawił w czasie pożaru, a sam uciekł.

Szybko wyskoczyłam z łóżka, o ile można tak zrobić, gdy nieprzyjemny dym wkraczał do moich płuc.

- Sam!- krzyknęłam, a chwilę później zaczęłam się dusić.

Gdybym teraz otworzyła drzwi z pokoju to pewnie wydałabym tym na siebie wyrok.

Zostało okno.

Przełknęłam ślinę.

A co jeśli się połamię?

Szybko jednak wpadłam na dosyć dziwny pomysł.

Drżącymi rękoma złapałam materac z łóżka i podniosłam go. Sama nie wiem skąd wtedy było we mnie tyle siły.

Zasługa adrenaliny, która teraz płynęła we mnie w całej okazałości.

Ciągnąć materac podeszłam zdenerwowana do okna. W moim planie było wyrzucenie go przez okno, a potem skoczenie na niego. Coś mi mówiło, że to głupi pomysł. Jednak był najlepszym ze wszystkich jakie posiadałam.

Gdy dotknęłam klamki, wiedziałam, że muszę działać szybko.

Tak też zrobiłam. Minęły sekundy, a ja już szykowałam się do skoku.

Stojąc na parapecie, załapałam. Co jeśli się zabije?

No to wybieraj- pomyślałam- Śmierć przez spalenie czy złamanie kręgosłupa?

Jednak złamanie kręgosłupa jest chyba mnie bolesne, więc skoczyłam. 

Nie krzyczałam, gdy spadałam. Nawet nie wzięłam oddechu, bo bałam się.

Wstrzymałam powietrze i zamknęłam oczy.

Ocknęłam się leżąc na materacu. Tak, tylko ja potrafię zemdleć spadając z pierwszego piętra.
Zaczęłam się rozglądać, bo cała sytuacja wydawała mi się co najmniej podejrzana. 

Brak Sama.

Czy tam jeszcze nie było na dole tego chłopaka razem z Dianą?

Pożar.

Dopiero teraz poczułam narastającą panikę. Wszyscy zginęli!

- Astrid!- głos Lany dotarł do moich uszu- Co tutaj się stało? A ja rozpaczałam nad wyrwanymi drzwiami- powiedziała dziewczyna z płaczem. Gdzie reszta?

- Nie mam pojęcia- wszystko jej opowiedziałam. 

- Nasz dom!- gdzieś obok pojawił się Santij- Dzwoniłyście już na straż pożarną?

- Przed chwilą- powiedziała Lana, wspominając naszą wcześniejszą czynność.

Ze zdenerwowania zacząłem pocierać rękami. Mimo tego, że temperatura wcale nie była niska. 

Nie odzywaliśmy się do siebie tylko z napięciem oczekiwaliśmy samochodu, który miał rozwiać nasze wątpliwości. No, albo potwierdzić. Jednak wolałabym nie. Straciłabym najważniejszą dla mnie osobę.

Straż przyjechała dosyć szybko, chociaż mi czas się okropnie dłużył. Kto lubi niepewność?

Chwilę później można by zobaczyć mężczyzn, którzy mimo ogromnego ognia wkraczają do środka. Zawsze podziwialiśmy z mamą odwagę strażaków. Oni nie robią nic dla siebie. Wątpię, żeby któryś z nich robił to dla większej wypłaty- jeśli taką w ogóle dostają.

- W środku nikogo nie ma, ale można wykryć obecność dziwnego środka usypiającego- zmarszczyłam brwi. Nic z tego nie rozumiałam.

- Niech Pan mówi jaśniej- wymamrotała Lana, która chyba też wydawała się pogubiona. Jakimś dziwnym trafem Santij był najspokojniejszy z naszej trójki. Ten chłopak, który zawsze panikował i momentami był delikatniejszy niż jakakolwiek kobieta.

- Widz coś o tym?- skierowałam swój wzrok na chłopaka.

- Czemu miałbym wiedzieć- chłopak Lany wydał się oburzony.

- Nie wiem- wzruszyłam ramionami. Sama się sobie dziwię, że mogłam go o coś podejrzewać. Wyobrażenia o nim szykującym jakiś misterny plan by wszystkich zabić- zaśmiałam się na tą wizję, a dziewczyna stojąca obok mnie popatrzyła na mnie z irytacja.

- Zawsze uważałam, ze coś jest z tobą nie tak.

Wzruszyłam tylko ramionami. Co zrobić? Nie wszyscy Cię kochają.

- Dzień dobry. Firma ubezpieczeniowa Vitalsky kłania się. Powiedział uprzejmie mężczyzna w średnim wieku, który wyglądał na nas przez okno czerwonego samochodu.

- Nie znam takiej- Lana zmarszczyła brwi.

- Ja też.

- Jesteśmy nową firma i zajmujemy się fatalnymi wypadkami.

- Takimi jak ten?- odezwał się pierwszy raz od dawna Santij.

- Właśnie- facet był wyjątkowo spokojny i opanowany. Skąd się to bierze u ludzi?- Widzę, że teraz zostaliście z niczym. Moje najszczersze kondolencje- powiedział ze smutkiem, który ani trochę nie wydał mi się szczery.

- Nie wszyscy- mruknęłam przypominając sobie, że dom, w którym mieszkam jest cały.

- Jeśli mógłbym dla was coś zrobić to proszę bardzo- uśmiechnął się.

- Nie- powiedziała Lana- Może jesteśmy dosyć młodzi, ale mimo wszystko potrafimy o siebie zadbać.

- Zdecydowanie- potwierdziłam.

- Ja myślę, że to jednak dobry pomysł- mężczyzna nie dawał za wygraną.

Trochę dłuższy rozdział z okazji świąt, ale mimo wszystko jeszcze nie nie zadowala XD

WESOŁYCH, BŁOGOSŁAWIONYCH, KOCHAM

Powrót || Gone Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz