Rozdział 8.

48 6 4
                                        

Nie lubię niedziel. Nie lubię gdy w naszym ,,domu” pojawiają się inni ludzie ,by nas oglądać?Tak,to chyba dobre określenie. Wtedy czuję się jak małpa w zoo ,do której przychodzą ludzie ,by ją dokarmiać. Niestety ja nic z tego nie  mam.No może  poza kpinami wymalowanymi na twarzach naszych ,,gości”. Nikt nawet nie wyobraża sobie jak bardzo straszne jest to miejsce.
Ubrana jestem w to co zwykle ,bo prawdę mówiąc nie mam nic innego, poza  wytartą parą jeansów , białym T-shirtem i szarą bluzą. Nawet szczotkę do włosów mi zabrali.
Mam jedno zadanie-uśmiechać się szeroko-tak jakby było mi tu dobrze. Tylko jak dobrze może być siedemnastolatce w szpitalu psychiatrycznym? Szanse są marne...
-Łamago,twoja kolej-nienawidzę gdy pielęgniarka tak  się do mnie zwraca.
Niestety tutaj każdy dostał swoją, własną ksywkę i nikogo już nie obchodzi fakt ,że na imię masz Coco. Tylko Vicki wierzy ,że jestem w pełni poczytalna ,ale im więcej czasu tu spędzam tym coraz bardziej zaczynam  w to wątpić.
Wychodzę ze swojego pokoju ,który prawdę mówiąc przypomina bardziej więzienną celę ,ale idzie się przyzwyczaić. Mijam chorych ,a pielęgniarka wiernie dotrzymuję mi kroku. Pilnuję mnie. Myśli ,że jestem wariatką ,która zadźgałaby wszystkich wsuwką do włosów, chociaż nawet ją mi odebrali. Jest mi zimno ,bo przecież ogrzewają tylko służbowe pokoje,a materiał ,który mam na sobie ledwo odczuwam.
Zajmuję jedno z wolnych miejsc obok reszty dzieciaków udając ,że świetnie bawię się kolorując białe zwierzątka...Może jestem walnięta ,ale nie na tyle, by zachowywać się jak pięciolatka.
-Maluj to ,Łamago-szturcha mnie jeden z pielęgniarzy ,a we mnie budzi się chęć zbuntowania się ,ale tak szybko jak się budzi ,tak też szybko zasypia.
Łapię czerwoną kredkę i marze nią po kartce. Nie wychodzę za krawędzie ,by nie dostać lania za to jak bardzo powalona jestem.
Wchodzi pierwsza osoba. Za nią dwie kolejne ,a na samym końcu zjawia się wysoki chłopak z wymalowaną wyższością na twarzy. Nienawidzę takich smarkaczy.
-Dzień dobry-szczerzy się do nich mężczyzna w białym fartuchu ,który jeszcze chwilę temu nie był aż tak uroczy-To nasi najmłodsi pacjenci-wyjaśnia wskazując na nas.
-Banda świrów ,a nie pacjentów-uwagi ze strony elegancika powodują ,że moja krew pulsuję ,a pięść się sama zaciska.
Nigdy nie przywyknę do nazywania mnie w ten sposób. A szkoda ,bo dla ludzi do końca życia pozostanę wariatką.
Ten cyrk potrwa jeszcze godzinę ,a potem dowiem się czy byłam wystarczająco grzeczna by zjeść kolację ,czy na tyle nieposłuszna ,by dostać lanie.
Witaj w moim,małym koszmarze...
                           ~*~
CocoLoko:Mam nadzieję ,że dobrze się gdzieś bawisz
CocoLoko:Choć wolałabym żebyś siedział przed monitorem komputera
CocoLoko:I nudził się pisząc ze mną
CocoLoko:Ale ja bym się nie nudziła
CocoLoko:Może trochę wkurzała
CocoLoko:ale  przy takim idiocie jak Ty nie da się nudzić
CocoLoko:Nawet żart o seksie nie wkurzyłby mnie
CocoLoko:Choć pewnie piszę tak ,bo Ciebie nie ma
CocoLoko:Ale wrócisz i to już niedługo
CocoLoko:Bo inaczej znajdę Cię, ty mały zboczeńcu
CocoLoko:I obetnę  Twoje maciupkie jajeczka
CocoLoko:I powieszę sobie nad łóżkiem
CocoLoko:Na pamiątkę tego wspaniałego wydarzenia xd
CocoLoko:No dobra,trochę mi odwala
CocoLoko:Więc ja lepiej pójdę już spać...
CocoLoko:Śpij dobrze,Aaron ^^
********************************
Może trochę późno, ale....Wesołych Świąt :)

My Little HeroOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz