W wielkiej jadalni trwał właśnie obiad. Ściany pomieszczenia miały kolor różnych odcieni zielonego, a wszelkie meble zrobione były z ciemnego drewna. Na stole, przy którym siedziało co najmniej dwadzieścia postaci okrytych w czarne płaszcze, leżała srebrna zastawa i wiele wykwintnych i mniej wykwintnych dań. Na najbardziej zdobionym krześle siedział przystojny brązowowłosy mężczyzna o szmaragdowych oczach, na oko wyglądającym na trzydzieści parę lat. Przeglądał właśnie z zaciekawieniem gazetę, jednym okiem co chwilę zerkając na złoty zegarek na jego lewym nadgarstku. Jego syn się spóźniał. Miał w zwyczaju to robić i później przyprowadzać do domu swoich kochanków, będąc całkowicie pijanym, ale teraz, gdy wysłał z nim swoich całkiem zaufanych śmierciożerców i jego przyjaciela na Pokątną, by kupił przybory do szkoły, miał chociaż nadzieję, że przyjdzie punktualnie na obiad.
Nagle wszyscy obecni usłyszeli jakąś szamotaninę i stukot butów na korytarzu, a po chwili wielkie zdobione drzwi otworzyły się z trzaskiem. Do pomieszczenia wparowała wysoka brunetka o niesamowicie granatowych, wiecznie roześmianych oczach, które teraz były zasnute lekką mgiełką zaniepokojenia. Ubrana była w delikatną czarną suknię, a we włosy wpleciony miała wianek z ciemnoniebieskich stokrotek. Uśmiechnęła się promiennie i ukłoniła się jak prawdziwa dama (może jedynie wykonała zbyt głęboki ukłon). Wyglądała jak damska wersja Szalonego Kapelusznika z tymi swoimi jednocześnie skoordynowanymi i nie, ruchami.
- Dzień dobry, bardzo przepraszam, że tak wpadam! - powiedziała z przekąsem - Ale mam bardzo ważną prośbę... Malfoy'ów zapraszam do szpitala na drugim piętrze (tak, zdążyłam się już tu rozejrzeć), ponieważ mamy mały problem... z trucizną.
Od razu gdy skończyła para arystokratów zerwała się z miejsca i niemalże wybiegła z pomieszczenia, za to dziewczyna stała w miejscu. Podeszła do poprzedniego miejsca Narcyzy Malfoy i je zajęła przy okazji podjadając winogrono leżące na półmisku na przeciwko niej. Uparcie milczała, jakby nie zauważając sytuacji w jakiej jest.
Szatyn odchrząknął.
- Kim ty jesteś? - wysyczał - I co tu robisz?
- Och, twój syn jest o wiele bardziej uprzejmy. - prychnęła oburzona - Sprawiasz, że mam ochotę zerwać sojusz, jaki z nim zawiązałam.
Teraz Tom wydawał się być zszokowany.
- Swoją drogą, to nazywam się Sharon i jestem czystej krwi. Mówcie mi jak chcecie, byleby by nie Sharpie, bo to mnie niemalże doprowadza do szewskiej pasji i ktoś, kto tak na mnie powie, może nieźle oberwać, więc proszę się pilnować. - powiedziała znudzonym tonem, całkowicie nie zwracając uwagi na rozmówcę i odrzuciła swoje czarne włosy.
- Więc, Sharon, nie chcesz powiedzieć nam swojego nazwiska, jak zgaduję, ale czy mogłabyś chociaż przedstawić, na czym polegała ta prośba, z jaką tutaj przyszłaś?
Wysoki szatyn, wyglądający na co najwyżej dziewiętnaście lat, o pięknych oczach, siedzący dokładnie na przeciwko nastolatki odezwał się i spojrzał na nią z zaciekawieniem.
***
Sharon słysząc inteligencję pobrzmiewającą w głosie chłopaka przerzuciła swoje spojrzenie na niego i wręcz oniemiała. W życiu spotkała miliony przystojnych chłopców, ale z nim nikt nie mógł się równać.
Brązowe włosy miał nieco roztrzepane i jednocześnie podniesione do góry, a oczy były za to dwukolorowe. Jedno ciemnobrązowe, a drugie jasnoniebieskie, które w takiej mieszance wyglądały niemalże przerażająco. Musi mieć heterochromię - pomyślała Sharon. Jako jeden z nielicznych był ubrany po mugolsku, czyli w szary sweter zakładany przez głowę z kilkoma dużymi guzikami pod szyją i granatowe rurki. Tylko tyle brunetka zdołała dostrzec.
- Heterochromia iridum - mruknęła pod nosem zafascynowana - Zaburzenia rozwoju, polegające na różnicach w rozmieszczeniu barwnika w obrębie różnych obszarów tęczówki jednego oka bądź różnym zabarwieniu tęczówki jednego i drugiego oka... - przyglądała mu się z niemal nabożną fascynacją i wbijała oszołomione spojrzenie w jego oczy, mówiąc niemal jak ze słownika. Wszelkie szepty ucichły, ale ona w ogóle się tym nie przejęła tak samo jak chłopak, który nie spuścił z niej upartego, twardego wzroku. - Postrzegana za wadę w rozwoju, a nawet izolowaną cechę dysmorficzną lub składowy zespół wad wrodzony. W całym swoim życiu nie spotkałam takiej osoby. Ciekawe. - przekręciła lekko głowę na lewo.
Sekundę później już się otrząsnęła i ponownie przeszłą do rzeczowego tonu.
- Mój przyjaciel został ponownie otruty, choć tym razem trucizna zaatakowała układ nerwowy i mózgowy, a nie, tak jak ostatnim razem, układ oddechowy i kostny. Poprzednio leczyli go państwo Malfoy, więc nie mając wyjścia - korzystając z uprzejmego zaproszenia Xaviera - przyszłam z nim tutaj. Mam nadzieję, że i tym razem go uratują. Cóż, z pewnością, gdyby był przytomny, za żadne skarby by tu nie przyszedł i wcale nie mam na myśli jego strachu przed Mistrzami Eliksirów czy zwykłych lekarzy. - odparła prostując się i wywołując ogólne zaciekawienie.
Nagle do pokoju z rozmachem wkroczył Severus Snape z zagniewanym wyrazem twarzy, który automatycznie zmienił się w szok po zobaczeniu Madness siedzącej sobie na obiedzie śmierciożerców i wesoło machającej do niego.
- Ty tutaj? Miałaś być przecież na Pokątnej! I gdzie masz Pottera?! - zapytał rozgniewany.
- Och, jest w szpitalu na drugim piętrze. Dostał halucynacji. - odparła wesoło.
I natychmiast wszyscy rzucili się w stronę drzwi i schodów, przez co w pomieszczeniu zostały jedynie dwie osoby. No cóż, rzadko to, kiedy mają okazję zobaczyć Chłopca - Który - Przeżył wykładającego się im jak na tacy.
- Jak masz na imię? - nastolatka zwróciła się w stronę chłopaka, z którym wcześniej rozmawiała.
- Teodor Nott. - odparł.
<<>>
O Boże, nie myślałam, że tak szybko poradzicie sobie z moimi wwrunkami (1 dzień XD) ale okej. O to obiecany rozdział ;)

CZYTASZ
Mad Potter H.P.
FanfictionHarry Potter - ułożony, grzeczny, Złoty Chłopiec Gryffindoru, Zbawiciel. Rycerzyk Dumbeldora, Chłopiec-Który-Przeżył. Ma zgładzić Czarnego Pana, czarny charakter. Ale co jeśli, on sam nie jest taki jaki się wydaje? Co jeśli sprzymierzy się z Sami-Wi...