24

1.2K 107 17
                                    

Pierwszy co poczuł po przebudzeniu było gorąco. Ze wszystkich stron otaczały i dusiły go kołdry, jakby ktoś bał się, że ucieknie.

Pierwsze minuty poświęcił właśnie wyplątaniu się ze stosu koców, a gdy chciał już stanąć na nogi, dostrzegł, że w jego nadgarstek wbity został wenflon. Jak przez mgłę próbował sobie coś przypomnieć, ale ostatnim co pamiętał była aportacja na Pokątną, gdzie nagle poczuł się bardzo otumaniony, jak po nocnym piciu.

Powoli, jak najbezpieczniej próbował odczepić motylka od swojej skóry, i gdy mu się to udało ruszył w stronę wysokich okiennic w sali, na której leżał. Nie znał tego miejsca, bo był już na każdym piętrze szpitalnym Dworu Sharon, a Skrzydła z Hogwartu mu to nie przypominało. Ściany, jak i posadzka, były zrobione z jasnego marmuru, w którym można było się przejrzeć, a przez wielkie, jasne witraże wpadało mnóstwo dziennego światła.

Już po postawieniu pierwszego kroku boleśnie zauważył swoją prawą kostkę grubo zawiniętą bandażem.  Przy ruchu można było słychać lekki gruchot kości, więc z trwogą porzucił zastanawianie się, co się stało, i skupił się na magii w tym miejscu jego ciała. Następny krok był już mniej bolesny, k jego uciesze, ale nadal pozostawił na sobie resztki poprzedniego urazu. No cóż, Harry nie był dobry w leczeniu bezróżdżkowym samego siebie.

Po dojściu do parapetu i zajęciu na nim miejsca, skierował swój wzrok na obraz za oknem. W oddali widoczne były wzgórza, więc jasnym było, że są w górach, a dostali się tu jedynie magicznym środkiem transportu, bo mugolski nie wchodzi w grę ze względu na magiczne osłony, jakie wyczuł w tym zamku. Niemożliwym było, że zwykłym samolotem dałoby się dolecieć do tego miejsca w tak, krótkim czasie, bo Potter oczywiście sprawdził, która jest, żeby pomóc sobie w wywnioskowaniu , w jak wielkich kłopotach może się znajdować, ze względu na to, że znajduje się w kwaterze czarodzieji, a nie u przypadkowych mugoli.

Jego przemyślenia przerwało nagłe wtargnięcie do pomieszczenia wysokiej, szczupłej, blondwłosej kobiety. Jej zimne spojrzenie natychmiast spoczęło na łóżku, w którym Harry jeszcze przed kwadransem leżał, a zaraz potem przejechała nim po całym pomieszczeniu w poszukiwaniu zbiega i gdy tylko go znalazła, ledwo zauważalnie odetchnęła.

- Harry, powinieneś odpoczywać, co z twoją kostką? - zapytała szybko do niego podchodząc i prowadząc za sobą kroplówkę, której czarnowłosy posyłał krzywe spojrzenia.

- Prowizorycznie ją sobie opatrzyłem. Wiesz, jaki jestem w magii leczniczej. - odparł z przekąsem, w tym samym czasie przyciskając do piersi nadgarstki, by blondynka nie mogła w nie wbić igły. - Nie chcę wyglądać jak idiota, a to mnie nim czyni!

Ona jego oburzenie skwitowała jedynie stwierdzeniem, że nawet bez tego jest kretynem.

- Bez tego możesz się odwodnić...

- To napiję się wody!

- ...A zawarte tu dodatkowe witaminy pomagają zwalczyć truciznę. - dokończyła z westchnięciem i przewróciła oczami unieruchamiając jego dłonie magią.

- To jeszcze nie jest zwalczona?!

Obydwoje pokierowali się w stronę łóżka, na którym Harry się położył, bez tych wszystkich beznadziejnie duszących pierzyn.

- Nie. Najprawdopodobniej ktoś znowu podał ci dawkę i resztki, których nie mogliśmy z ciebie wyciągnąć zagnieździły się w twoim organizmie, w miejscach, które wcześniej zostały zaatakowane, czyli płuca, kości, układ nerwowy, a nawet w mózgu. Czemu wcześniej nie powiedziałeś, że masz halucynacje?

Kobieta rzuciła mu rozdrażnione spojrzenie, na które on tylko zrobił niewinną minkę i wypchnął dolną wargę, na znak fałszywej skruchy.

- Myślałem, że samo przejdzie.

- "Samo przejdzie, samo przejdzie" skąd ja to znam? Tak samo mówiłeś, kiedy zostałeś postrzelony srebrną kulą i twój wampiryzm bardzo wtedy rzucał się w oczy, choćby dlatego, że nie mogłeś powstrzymać głodu.

- Proszę już nie narzekać, pani Malfoy. W ogóle, to gdzie my jesteśmy? - spojrzał na blondynkę, która w tym momencie przeglądała jego wyniki badań ze zmarszczonymi brwiami.

Natychmiast spojrzała na niego z niepewnością i jakby złością na samą siebie, że to ona musi odpowiadać, a nie ktoś inny, kto w tym momencie mógłby być na jej miejscu.

Jednak to nie ona odpowiedziała, a ktoś od strony drzwi.

- Potter, jesteśmy w Riddle Manor. Twoja wspaniała, sukowata koleżaneczka ciebie tu przytargała po tym, jak straciłeś przytomność w ramionach syna Voldemorta.

***

Długo mnie nie było!

Sorry, ale nie miałam laptopa... no i teraz gdy mam to od razu zabrałabym się za pisanie następnego i następnego rozdziału, żeby mieć chociaż na zapas (lub jakoś wam wynagrodzić nieobecność)... ale mój brat znowu zażyczył sobie komputer, więc z pewnością, podczas gdy ja mam wenę, on będzie rozwalał potwory w zbrojach dopóki jej nie stracę...

To się nazywa pech.

Następny rozdział postaram się dodać możliwie jak najszybciej, nawet jutro.

Nie znienawidźcie mnie :* ! Och no i... Liczę na motywujące (dłuższe!) komentarze!!!



 





Mad Potter H.P.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz