Ból w piersiach nie dawał mi normalnie oddychać. Przed oczami miałam czarne plamy. Próbowałam się poruszyć, ale nie byłam w stanie.
— Nie ruszaj się, Chase — powiedział jakiś chłopięcy głos po mojej lewej stronie. Rozpoznałam Willa Solace'a. — Ambrozja jeszcze nie zaczęła działać.
Wbrew jego słowom spróbowałam się poruszyć. Niestety, gorzko tego pożałowałam. Ledwie poruszyłam palcem, a po moim ciele od razu rozniósł się ból podobny natężeniem do kopnięcia prądem. Chciałam krzyknąć, ale na szczęście ambrozja zaczęła działać akurat wtedy i zminimalizowała ból do małego syknięcia.
— No mówiłem, nie ruszaj się! — krzyknął zdenerwowany Will. — Jeszcze nie wyzdrowiałaś na tyle, żeby się poruszać. Twoje rany były naprawdę śmiertelne. Powinnaś być mi wdzięczna.
Gdybym była wtedy sobą, powiedziałabym, że logicznie rzecz biorąc śmiertelne rany nas zabijają. Niestety, byłam wtedy otumaniona jak po narkotykach. Will wstrzyknął mi coś do wewnętrznej części łokcia, co okazało się lekiem przeciwbólowo–nasennym. Odpłynęłam w krainę Morfeusza.
Kiedy obudziłam się ponownie, czułam się znacznie lepiej. Mogłam swobodnie poruszyć dłonią – zgiąć ją i wyprostować. Potrafiłam również przekręcić głowę. Willa nie było – musiało być bardzo późno, bo za oknem widziałam ciemność, a na stoliku nocnym paliła się lampka. W zasadzie byłam zadowolona, że nikogo nie ma – z racji tego, że mi się polepszyło, pewnie zaraz zalaliby mnie setkami pytań. Wolałam w spokoju odpocząć.
Położyłam ręce na brzuchu i mimowolnie się uśmiechnęłam. "Już niedługo", powiedziałam sobie. "Jeszcze chwila i będziemy szczęśliwą rodzinką". Szczerze powiedziawszy, odczuwałam mniejszy strach niż wtedy, gdy dowiedziałam się o ciąży. Cieszyłam się, że razem z Percym będę miała dziecko. Moje jedyne obawy to to, że Percy'emu coś się stanie.
Westchnęłam i zaczęłam głaskać mój brzuch patrząc w sufit. Tak bardzo chciałam, żeby Percy był tam ze mną. Bałam się o niego. Nie mogłam w nocy spać.
A teraz mogę umrzeć.
Wszystko przez nich.
Zaskoczyli nas. Nikt się tego nie spodziewał. Po prostu poszliśmy spać, a rano dziewięciu herosów padło od strzał. Niestety, wyszli z domków pierwsi. Trzech od Aresa (tak, od ARESA), dwoje od Demeter, jeden od Afrodyty i trzech od Apolla. Mieli sprawdzić, czy wszystko jest gotowe na bieg z przeszkodami. Do wygrania był Złoty Krąg Aresa*. Każdy chciał wygrać, by dać swojemu domkowi siłę. Niestety, zamiast utrzymywania formy była walka na śmierć i życie.
Była ich około setka, więc stanowiliśmy przewagę liczebną. Niestety, walczyli bardzo dobrze. Nawet dzieci Aresa miały problem z pokonaniem ich. Musieliśmy dosłownie walczyć w piżamach, bo na ubieranie się nie było czasu. Nawet nie dostaliśmy napierśników, co było bardzo niebezpieczne i przez to wiele osób zmarło. Każdy starał się uchylać przed ciosami, ale przeciwnicy byli bardzo szybcy. Mieli bardzo dziwną taktykę: okrążali jedną osobę i ją śmiertelnie ranili. To bardzo brutalni ludzie. A może raczej potwory.
Poległo pięćdziesiąt jeden osób. Wiem to, ponieważ liczba padła zanim straciłam przytomność. Jakaś blondynka raniła mnie w brzuch bardzo głęboko i dopiero po kilkunastu minutach poczułam działanie trucizny. Na szczęście Will i reszta uzdrowicieli podołali zadaniu i poczułam się dobrze. Nie wiedziałam tylko, co z moim dzieckiem...
— No, czyżby Annabeth Chase czuła się lepiej?
Odwróciłam głowę w stronę drzwi, w których stała Clarisse. Na prawym nadgarstku miała zawiązany bandaż. Była ubrana w czerwoną koszulę w kratę i czarne rurki, a także trampki. Włosy spięła w koński ogon.
Powiedziałabym coś, ale nadal byłam zbyt słaba. Zdołałam tylko unieść kącik ust.
— Z resztą już lepiej — powiedziała Clarisse i zajęła ówczesne miejsce Willa. — Pomagają przy sprzątaniu miejsca bitwy i robienia całunów. No i sprzątaniu ciał.
Na myśl o poległych poczułam uścisk w piersi. Bogowie... tyle osób poległo w obronie Obozu Herosów...
— Nie płacz tylko — ostrzegła mnie córka Aresa. Spojrzałam na jej brzuch — był porównywalny wielkością do mojego. — Co tak patrzysz? Też tak wyglądasz. Wyobraź sobie, jak będziemy wyglądać w dziewiątym.
Oczami wyobraźni zobaczyłam siebie w dziewiątym miesiącu ciąży z Percym u boku.
— Fakt — stwierdziłam w końcu. Żadna z nas nie ogarnęła, że normalnie rozmawiamy. — Trochę grube będziemy.
Zaśmiała się i pogłaskała swój brzuch.
— Macie już wybrane imiona?
— Nie — odpowiedziałam. — Ale ja mam swoje typy. A wy?
— Charlie. A dla dziewczynki Charlotte, ale będziemy na nią mówić Charlie.
— Pięknie — uśmiechnęłam się. — Na pewno będziesz dobrą matką, a Chris ojcem.
— Mam nadzieję — westchnęła. — Dzieciaki od Aresa nam pomogą.
Poprawiłam poduszkę.
— Zapomnij, że tu byłam, okay? — powiedziała córka Aresa. — No wiesz... gadanie z dzieciakami od Ateny jest trochę... obciachowe.
Przewróciłam oczami.
— Jasne — powiedziałam w końcu. — Nie było cię tu.
Uśmiechnęła się.
— I przy tej wersji zostańmy.
Clarisse wstała z miejsca i wyszła, a jej miejsce zajął Will. Sprawdził mi temperaturę, podał kolejną porcję ambrozji.
— Lepiej? — zapytał.
— O wiele — odparłam. — Są jakieś wieści o Percym?
Wiem, że myślenie o Percym było dość nie na miejscu biorąc pod uwagę sytuację, w jakiej się znaleźliśmy. Po prostu bałam się o niego - nie rozmawialiśmy odkąd rozpoczęła się bitwa. Właściwie...
— Will, ile ja tu leżę?
— Dwa dni — odparł chłopak.
— Dwa dni?!
— No tak. Ale nie bój się, pewnie wszystko z nim w porządku. Z Percym. To twarda sztuka.
— Mam nadzieję... — westchnęłam. — Ale i tak chciałabym z nim porozmawiać. A tak właściwie... jak moje dziecko?
— Dobrze. Wszystko z nim w porządku. To znaczy... z nią.
Zamrugałam.
— To znaczy, że będziemy mieli córeczkę? — zapytałam z niedowierzaniem.
— Tak, Annabeth. Będziecie mieli córeczkę.
Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że mała będzie miała tak duże znaczenie w dalszym istnieniu Obozu Herosów.
*Złoty Krąg Aresa wymyśliłam na potrzeby książki. Jest to złoty krąg (na serio?), ozdobiony scenami walk. Dawał wygranemu domkowi bardzo dużą siłę. Domek dostawał go na okres dwóch miesięcy, potem zawody były organizowane na nowo. Ich celem było utrzymanie herosów w jak najlepszej kondycji.
CZYTASZ
Percy Jackson i córka Posejdona
FanfictionMimo iż Wielka Trójka podpisała pakt, w którym zobowiązała się do nieposiadania dzieci, Posejdon postanowił złamać ten zakaz... trzykrotnie. Dwunastoletnia Julia Castellan od dawna wiedziała, że to, co się wokół niej dzieje, nie może być przypadkiem...