Być może siedziałem na skarpie w Obozie Herosów w gronie przyjaciół. Być może razem patrzyliśmy, jak słońce chowa się za horyzontem. Być może razem śmialiśmy się podczas ogniska. Być może byłem szczęśliwy, wiedząc, że wokół mnie są ludzie, którym na mnie zależy.
A może było zupełnie inaczej.
Może siedziałem w ciemnym pomieszczeniu, w którym nie było nikogo prócz mnie. Wokół roztaczała się jedynie ziejąca pustka, a ja bałem się poruszyć, by nie zostać przez nią wchłonięty. Krzyczałem, błagając o pomoc, ale nikt się nie zjawił. W końcu strach urósł mi w gardle, uniemożliwiając wydobycie głosu.
Otworzyłem oczy.
Stałem na ziemi, a w nozdrza szczypała mnie ostra woń siarki. Za towarzyszy miałem potwory, które krążyły, czekając, aż wreszcie się poddam, by mogły mnie zabić. Nie mogłem się ruszyć. Jedynie patrzyłem, jak stwory zataczają coraz mniejsze kręgi, i czułem odpływ energii. W końcu upadnę, a one to wykorzystają.
Obudziłem się.
Jedyne, co widziałem, to słabe światło, które nie pozwalało mi otworzyć oczu na normalną szerokość. Zakryłem twarz poduszką, chcąc odciąć się od niego. Chwilę potem usłyszałem głośne pukanie i domyśliłem się, że czas zacząć dzień.
Dzień, który będzie najgorszym w moim życiu.
Chociaż nie.
Nienawidzę każdego dnia.
A jeśli tak, to nie nienawidzę żadnego.
Na łóżku po drugiej stronie pokoju spała Julia – dwunastolatka, która nieraz doprowadzała mnie do skraju cierpliwości. Nie wiedziałem, jakim cudem, ale wydawało mi się, że kiedyś ją gdzieś widziałem.
Gdzieś, gdzie nie powinno jej być.
Poprzedni dzień spędziłem na poszukiwaniu wskazówek, gdzie mogłem ją spotkać. Przeszukałem całą swoją pamięć, a nawet odwiedziłem Hadesa, ale on tylko bezradnie rozłożył ręce. Nie omieszkał również zadać tysiąca krępujących pytań, od których zrobiłem się czerwony jak pomidor.
Blondynka otworzyła oczy w kolorze morza, a ja po raz kolejny poczułem ukłucie w sercu. Te oczy tak bardzo przypominały mi Percy'ego. Przyłapałem się na patrzeniu na nią, więc czym prędzej odwróciłem wzrok.
— Dzień dobry — szepnęła, unosząc kącik ust. Odpowiedziałem bladym uśmiechem.
Postanowiłem wstać jak najszybciej, żeby nie narażać się na kolejną żenującą sytuację z Castellanem. Za tę poprzednią miałem ochotę go zabić, ale od czasu wojny z Gają i pogrzebania jednego z rzymskich legionistów obiecałem sobie, że więcej nie zrobię czegoś takiego.
Powiem wprost: obecność Julii była dla mnie czymś dziwnym.
Nie do końca rozumiałem, dlaczego jej nie nie lubię.
Właściwie nie miałem powodu, żeby ją lubić. Była irytująca, zadawała milion pytań i nie umiała walczyć. Ale jednak... świadomość tego, że już kiedyś się spotkaliśmy, nie dawała mi tak po prostu przestać zwracać na nią uwagę. Wiedziałem, że się znamy, a ona tego nie pamięta. Miałem pewne przebłyski wspomnień z jej udziałem, ale były one tak małe, że nie stanowiły mocnego dowodu.
Przy niej praktycznie mogłem być sobą, a jej to wcale nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie; namawiała mnie do tego. Nie byłem przyzwyczajony do tak częstego czyjegoś towarzystwa. W zasadzie je polubiłem. Tak samo jak Julię.
Stanąwszy przed lustrem, westchnąłem. Trud misji coraz bardziej się na mnie odznaczał. Włosy mi urosły. Pod oczami czaiły się wory od nieprzespanych nocy. Poza tym byłem chudszy, ale też bardziej opalony.
Nico di Angelo z opalenizną. Di immortales, przecież jedno wyklucza drugie.
Chyba jako jedyny w drużynie uważałem, że cała misja była dość... naciągana. Tak, to dobre określenie. Przecież Hades jak i inni bogowie mogą wszystko, więc znaleźć atrybut również. Nie sądzę, żeby był ukryty tak dobrze, że żaden z nich nie mógł go odszukać. Oczywiście, swoje przypuszczenia trzymałem w sobie, żeby nie siać ziarna zwątpienia w już i tak wątpiący zespół.
Ubrałem się jak najszybciej, poganiany waleniem w drzwi łazienki. Wywróciłem oczami, przepuszczając Julię, która obrzuciła mnie morderczym spojrzeniem i zamknęła się w toalecie. Po raz kolejny miałem to głupie déjà vu, które skłoniło mnie do przemyśleń na temat dziewczyny. Dałbym głowę, że skądś ją znam.
Chyba, że ma jakiegoś sobowtóra.
Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że każde zdanie, które Julia wypowiada na mój temat, jest prawdą. To właśnie denerwowało mnie najbardziej i dodatkowo utwierdzało w przekonaniu, że nasze drogi gdzieś już się przecięły. Nie mogła dowiedzieć o mnie tak dużo w przeciągu kilku tygodni. To było niemożliwe.
Wychodząc z pokoju, wpadłem na Percy'ego. Chłopak uniósł brew, przenosząc spojrzenie na drzwi za mną, a potem zaczął tłumić uśmiech, co mu się oczywiście nie udało. Zacisnąłem pięści. Gdyby wzrok mógł zabijać, syn Posejdona już by leżał. Brunet uniósł ręce w geście kapitulacji i oddalił się.
Odkąd powiedziałem mu o swoich uczuciach do niego, już i tak słabe stosunki między nami jeszcze bardziej się pogorszyły. Ale to nie moja wina. Ludzie chcą szczerości, a gdy ją dostaną, mają z nią problem. Właśnie dlatego wolę samotność.
Dobra, nie ukrywajmy, że do samotności nakłania mnie towarzystwo innych. Nie lubią mnie i właściwe jest mi z tym dobrze. Mam święty spokój. Nie muszę się martwić o prezenty na urodziny czy Gwiazdkę, bo to po prostu nie jest konieczne. Z resztą, nikt nie chciałby prezentu od syna Pana Śmierci. Bo co miałbym dać? Duszę psa? No błagam.
— Ej, Mały Emo!
Wystarczyły trzy słowa, żebym znalazł się na granicy cierpliwości. Nie mogłem pojąć, jakim cudem mój ojciec mógł wskrzesić kogoś takiego jak on. Nie rozumiałem też, do czego Castellan mógłby być nam potrzebny. Chyba, że zaliczamy doprowadzenie do furii każdego z nas. W tym to on był mistrzem.
— Czego chcesz, synu Złodzieja Srajtaśmy? — odparłem. Luke zacisnął usta, a więc moja próba urażenia go udało się.
— Nie powinieneś być teraz u swojej dziewczyny? — zapytał, już nie tak radośnie.
— A ty nie powinieneś szlajać się teraz po Polach Kary? — odgryzłem się, po raz kolejny wygrywając bitwę na obelgi.
— Byłem w Elizjum — wycedził Castellan. — Wiesz, taka najwyższa pośmiertna ranga w Podziemiu.
Uniosłem brew.
— Dziecku Hadesa to tłumaczysz?
Każdy wiedział, że jeśli chodzi o sarkazm i riposty, to praktycznie dorównuję dzieciom Nemezis. Lata odpychania zgryźliwych komentarzy na mój temat dawały efekty. Oczywiście, tym samym zyskiwałem wielu wrogów, ale nie dbałem o to. Nigdy nie byłem osobą, która pozwala na wyśmiewanie się z niej bez mrugnięcia okiem.
— Coś jeszcze? — zapytałem.
— Za dziesięć minut śniadanie — odparł ostro Castellan i odszedł.
Mimowolnie się uśmiechnąłem.
Na śniadaniu siedziałem tak cicho, jak tylko mogłem. Odpowiadałem jedynie na zadane mi pytania. Nie lubiłem być w centrum uwagi ani zaczynać rozmów, bo po prostu nie potrafiłem. I nie lubiłem. Wolałem przesiadywać w środku murów, które sam budowałem przez te wszystkie lata. Panowała tam cisza i niezmącony spokój.
Aż pewnego dnia w moim życiu zawitała pewna irytująca blondynka i zaczęła je burzyć.
Najgorsze było to, że sam na to pozwalałem.
— Czas ruszać — powiedział Percy. Wszyscy potaknęliśmy.
Misja czeka.
Misja, z której nie wróci jedno z nas.
CZYTASZ
Percy Jackson i córka Posejdona
FanfictionMimo iż Wielka Trójka podpisała pakt, w którym zobowiązała się do nieposiadania dzieci, Posejdon postanowił złamać ten zakaz... trzykrotnie. Dwunastoletnia Julia Castellan od dawna wiedziała, że to, co się wokół niej dzieje, nie może być przypadkiem...