Rozdział 23

51.9K 3.6K 158
                                    

Założyłam kitel nijakiej Julie i włożyłam lekarskie obuwie. Rzeczy schowałam w kącie szafki, za jakimś kwiatkiem, żeby przypadkiem ich nie było widać. Przede mną znajdowało się niewielkie lustro, dlatego zdecydowałam się zrobić niskiego koka, który chodź trochę zmieniał moją twarz. W pomieszczeniu znajdował się kran więc szybko umyłam opłakane oczy i policzki, a potem wytarłam papierem, który znajdował się przy umywalce. Chyba o niczym nie zapomniałam, żeby wtopić się w szpitalny klimat. Później będę musiała tu wrócić po swoje rzeczy, ale to nie to jest teraz ważne.
Póki co muszę odnaleźć chłopaka. Muszę wiedzieć, co się z nim stało.

Sięgnęłam niepewnie do klamki i nacisnęłam ją. Uchyliłam lekko drzwi i zerknęłam przez szparę. Na korytarzu zebrało się trochę pacjentów i innych odwiedzających. Przy biurku pielęgniarki znajdowała się jakaś starsza pani, która prawdopodobnie chciała się czegoś dowiedzieć.

Dobra, idę, przecież i tak nikt nie zwraca na mnie uwagi.

Otworzyłam szerzej drzwi i wyszłam z pomieszczenia, wbijając wzrok w podłogę. Muszę iść w stronę wind. Zaczęłam iść szybko, ale skrzywiłam się...

Moja kostka. Boli jak cholera. Muszę udawać, że nic się nie stało.

Próbowałam iść jak najbardziej normalnie, żeby nie było widać, że coś mi się stało, albo że odczuwam jakikolwiek ból. Zacisnęłam zęby i szłam w kierunku wind.

Kiedy byłam blisko, nacisnęłam guzik i drzwi się otworzyły. Weszłam do pustej windy i ruszyłam na górę.

W ciszy, w której jechałam, nasunęło się pytanie: co dalej jak go spotkam? Co mam mu powiedzieć? A najlepsze, jak go w ogóle znajdę, skoro nie znam jego imienia?

Dobra, tego nie przemyślałam...

Brawo Rosie...

Nie ważne, teraz za późno, żeby się wycofać.

Drzwi otworzyły się z charakterystycznym dźwiękiem, a ja wyszłam na korytarz. Przy swoim biurku siedziała znowu ta wredna baba, a wzrok miała utknięty w jakimś czasopiśmie.

Co robić? Na pewno jak przejdę, spojrzy na mnie i skończę jak poprzednim razem.

Musi być jakiś inny sposób.

Jak na szczęście i na nieszczęście korytarzem zaczęli biec ratownicy medyczni i pielęgniarki za nimi ciągnąc jakąś kobietę na noszach. Musiała prosto przyjechać po jakimś wypadku, bo rozpoczął się straszny hałas i wrzawa na korytarzu, gdzie przed chwilą było cicho, jakby makiem zasiał.

Był to idealny moment na wtopienie się w tłum.

Podbiegłam do tych osób, które nawet nie zwróciły na mnie uwagi, a po prostu biegły przed siebie i krzyczeli jakieś rzeczy, których nie wychwyciłam. Wbiegli przez drzwi do oddziału gdzie leżeli pacjenci, a dalej ruszyli w stronę sali operacyjnej. Ja zostałam przy wejściu sama, lekko zdyszana.

Okej, jestem przy salach gdzie powinni być pacjenci. Na pewno. Wisi nawet znaczek, że jest to oddział dla pacjentów intensywnej terapii czy coś w tym rodzaju.

Znalazłam się na korytarzu, który był w zalany w ciepłej żółci. Po obu moich stronach były rozciągnięte wzdłuż miliony drzwi, które prowadziły albo do łazienek albo do pokojów, w których leżeli pacjenci. Było cicho, a odgłosy krzyczących osób zaczęły znikać z czasem.

Dobra... Jestem...

Teraz wystarczy znaleźć chłopaka, którego imienia nie znasz, nie wiesz jak wygląda i na dodatek nie wiesz co mu się dokładnie stało. Drobnostka.

NowaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz