Rozdział 17

247 17 2
                                    

          - Sultana, jesteś pewna, że chcesz to zrobić?- Menekşe pomagała mi włożyć czarną czapkę przyozdobioną czerwonymi szmaragdami z długim welonem, który służył mi do zakrywania twarzy. - Oczywiście, możesz się spotykać z kim ci się żywnie podoba, ale masz męża. To zobowiązujące.

          - Och, Menekşe... mówisz jak moja matka. - Westchnęłam, przeglądając się w zwierciadle. - Przecież, nie robię nic złego. Chcę tylko spotkać się z mężczyzną, od którego dostałam prezent.

          - A co będzie, jeśli ktoś się dowie?

          - Ty zawsze widzisz świat w ciemnych barwach. Powinnaś mieć przydomek Kara Menekşe. Idziesz ze mną, czy zostajesz tutaj?

Po tych słowach wyszłam z komnaty, a służąca... cóż miała robić? Przysłoniła sobie twarz tak,  jak ja i ruszyła za mną. Wsiadłyśmy do powozu i po kilkunastu minutach byłyśmy już na targu. Wyciągnęłam moje złote, wybite drogimi, małymi kamyczkami tworzącymi wzory,  baletki, na brudną, zakurzoną glebę. Allah wie, czyje stopy wcześniej tędy stąpały. Już z daleka dostrzegłam,  czekającego na mnie brata ruskiego władcy.

          - Myślałem, że już się nie zjawisz, sultana. - Rzekł, całując moją zgrabną, białą dłoń z pierścieniami na każdym palcu.

          - Nie myśl sobie, że przekonałeś mnie obrazem Tycjana i złotą bransoletą. Nie dam się przekupić. - Powiedziałam, z nutą wyrachowania w głosie. 

          - Gdzież... Nawet nie przyszłoby mi to do głowy. Ale... jak widzę, zdecydowałaś się założyć ozdobę ode mnie. - Uznał, spoglądając na moją dłoń. - Jestem niezmiernie uradowany.

          - Udajesz dobrze wychowanego. - Stwierdziłam złośliwie, by przypadkiem nie pomyślał, że już mnie posiadł. - Jednak nie wychodzi ci to. Przestań wypowiadać słowa, które z trudem przychodzą tobie na usta i zabierz mnie tam, gdzie nikt nas nie nakryje. 

Mężczyzna uśmiechnął się zaczepnie, po czym poprowadził mnie w kierunku mi nie znanym. Menekşe szła za nami, dokładnie obserwując otoczenie. Zatrzymaliśmy się przy małej klitce, ukrytej w zakamarkach miasta. 

            - To tutaj się zatrzymałeś? - Zapytałam po wejściu do środka. Wszystkie służące, nawet moją czarnulkę,  zostawiłam na zewnątrz. Nie podobało mi się to miejsce, było brzydkie, brudne i niezadbane. Już wolałabym przesiadywać w karczmie. 

           - Władca waszego imperium, zaoferował mi komnatę w Topkapi, lecz było tam za dużo złota i barw. Wolałem wybrać to miejsce. I był to dobry wybór. W innym wypadku nie mielibyśmy się gdzie spotykać. - Wyjaśnił, siadając na zniszczonej kanapie i nalewając sobie wina z dzbana.

          - Dokładnie wszystko przemyślałeś. - Odparłam. - W dodatku byłeś pewny, iż zgodzę się na schadzkę z tobą. - Mówiąc to, spacerowałam dookoła, zaznajamiając się z przestrzenią. Zobaczyłam, że rusek wciąż na mnie patrzy. - Dlaczego mnie tak obserwujesz? - Zapytałam, zatrzymując się. 

         - Ludzie mówili o tobie różne rzeczy, we wszystko wierzyłem. Mówili, żeś najbogatsza, najbardziej wpływowa. To się zgadza. Mówili, żeś najpotężniejsza kobieta w całym imperium. Błąd popełnili, bo tyś najpotężniejsza kobieta na całym świecie. Mówili, żeś najpiękniejsza, ale nikt nie dodał, że twoje piękno oślepia każdego, czaruje i nie daje o sobie zapomnieć. - Wymieniał to, z takim ogniem w oczach, jakby mógł spalić dla mnie całą ziemię. 

          - Nie widziałeś mojej twarzy. - Zauważyłam, nie zwracając uwagi na jego piękne słowa.

          - Oczy widziałem. Te czarne oczy, jak u bogini. Jak u pani życia i śmierci. jak u nimfy i muzy artystów zagubionych... prowadzące przez lasy, góry, łąki, doły do szczęścia wiecznego. Pokaż mi twarz, pani. Bo nie wytrzymam i spalę się własnym ogniem.

Muhteşem Yüzyıl: Nowa Era (zawieszone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz