-Ile może ta pieprzona misja trwać. Siedzimy tu bezczynnie kolejny tydzień!-krzyknął goglasty
-Ogar Rogers. Dopiero minęły dwa miesiące odkąd tu siedzimy.-uspokoiłem go
-Masky nie wkurwiaj mnie. Obiecałem jej, że wrócę jak naszybciej się da.-wyrzucił ręce w górę
-Wiemy, że ją kochasz ale weź się w garść. Teraz ty idziesz na patrol.-westchnąłemGoglasty wyszedł z domku kierując się w ciemny las. W tym momencie czułem na sobie spojrzenie brata.
-No co?-spojrzałem wymownie
-Nic nic.-westchnąłSiedzieliśmy omawiając kolejny plan działania. Nadal nie rozumiałem tej misji Slendera. Siedzieliśmy długo omawiając niektóre sprawy.
Jakiś czas potem...
Ruszyliśmy z Brianem do lasu bo Rogers nie wracał długo. Po chwili ciszy usłyszeliśmy hałas z pobliskiego domku. Szybko pobiegliśmy tam i zerkaliśmy zza okna. Widok jaki tam zastaliśmy był makabryczny ale nie tak bardzo jak wyprucie komuś flaków i poszatkowanie zwłok. Ale mniejsza. Widzieliśmy skutego do słupa Rogersa, szarpał się, krzyczał i...płakał.
-Hoody czy moje oczy widzą to co twoje?-spojrzałem zdziwiony
-Walnij się w łeb Masky. Tak widze to on płacze wielkie halo.-uderzył mnie w łepetynePatrzyliśmy nadal zamiast coś zrobić. Po ruchu warg goglastego stwierdziliśmy, że prowadzi rozmowę albo raczej ostrą wymianę słów. Nagle z mroku wyłoniła się kobieta o bladej skórze i kruczoczarnych włosach. Kiedyś pomyślałbym, że to Jane ale jednak nie. Kobieta coś mu powiedział i zaczęła się śmiać. Wtedy wzięła zdjęcie, Toby coraz bardziej płakał. W tym momencie kobieta uśmiechnęła się i złamała ramkę kalecząc palce. Jednak jej to nie wadziło i rozdeptała fotografię butem. Powiedziała coś jeszcze i zadawała seriami ciosy i rany nożemna ciele chłopaka. Najwidoczniej sprawa musiała się tyczyć Lucy bo z ruchu warg kobiety dostrzegłem jak mówi jej imię. Po chwili to co zrobiła zbiło nad obu z tropu. Odcięła mu rękę kawałek os łokcia. Chłopak zaniósł się głośnym krzykiem. Za pewne musiała podać mu lek by czuł ból, kobieta zaśmiała się i odeszła wychodząc z chatki podpalając ją. Wybuch był ogromny. Razem zbratem uciekliśmy, w tym momencie poczułem do siebie odrazę i żal, ponieważ mogliśmy mu pomóc.
-Hoodie...-spojrzałelm na bezwładnie leżące ciało brata
Obróciłelm je i zamarłem. Chłopak kasłał, zdjąłem jego kominarkę i przyjrzałem się mu. Wyjąłem z plecaka butelkę wody i uniosłem przystawiając mu ją do ust. Brian pił łapczywie po czym spojrzał smutno na palący się domek. W jego oczach widziałem łzy, które spływały mu po poliku. Sam nie byłem lepszy, czułem już jak bardzo mam mokrą twarz od łez. Podniosłem brata i ruszyliśmy do naszej bazy. Gdy byliśmy w środku poczułem lufę broni na plecach.
-Rzuć go.-był to głos dorosłego faceta
Położyłem brata stukając w swoją maskę dałem mu znak by czekał. Wyprostowałem się patrząc na faceta za mną. Po chwili był strzał i oberwałem w ramię. Padłem na kolana wydając przeraźliwy krzyk.
-Piśnijcie tylko słówko waszemu szefowi o tym co widzieliście a kolejnym razem nie spudłuje.-powiedział i ulotnił się
Po chwili doczołgał się do mnie Brian z apteczką. Siedzieliśmy na podłodze, brat opatrzył mi ranę po tej zakichanej kuli. Na szczęście lub nie przeszła na wylot ale nic nie uszkodziła.
-Brian...-syknąłem z bólu na co on zdjął mi maskę i wsadził pasek od spodni w gębę
-Siedź cicho Tim.-burknął zajmując się moją ranąPo wszystkim postanowiliśmy pójść spać. Byliśmy tak zmęczeni, że zasnęliśmy przytuleni do siebie tak jak za dawnych czasów.
******
Oh yeah...
Kolejny rozdział moi mili.
Co o nim sądzicie i jakie wrażenia. Jeśli chcecie piszcie teorie dotyczące jednego z bohaterów.
To miłego dzionka i do nexta. ;)
CZYTASZ
Hi Sweety! // Hi Sweety I'm Back! [Zakończone]
FanfictionJaki los spotka dziewczynę która uciekła z rodziny zastępczej? Jak potoczy się jej życie gdy spotka ludzi różniących się od innych? Ale jeden chłopak to wszystko zmieni...całe jej życie