II

425 57 113
                                    

Para złotawych oczu z drapieżnym wyrazem zerkała na niego z mroku, rzucając groźbę i ostrzeżenie, jakby tylko na razie dawała mu litościwie czas na ucieczkę. Fioletowe płomienie tańczyły w magicznym ognisku przed postacią, rzucając na nią kolorowe światła, dzięki czemu Stanford mógł w ogóle ją zobaczyć. Kimkolwiek był stwór, łudząco przypominał człowieka, lecz raczej w stanie agonii ze względu na zapadnięte policzki, sine ślady pod oczami i trupioblady odcień skóry, wydający się takim być przynajmniej w tym świetle.

Przerażenie i szybkie bicie serca ledwo zaczęły go powoli opuszczać, gdy napotkany widok zapewnił ich powrót i uderzenie ze zdwojoną siłą. Nie był pewien, co w tym momencie mniej zagrażałoby jego życiu – spotkanie oko w oko z kreaturą chcącą go zasztyletować samym spojrzeniem czy rzucenie się pomiędzy gromadę potworów usługujących żądnemu krwi demonowi a władcy nieznanego ludziom świata we własnej, niematerialnej osobie.

– Nie powinno cię tu być – warknęła postać oschłym, zachrypniętym głosem.

– Przepraszam, ja... – Postawił krok w tył, chcąc się czym prędzej wycofać, ale szybko przypomniał sobie o trwającym na zewnątrz polowaniu na jego głowę. Stanął więc w miejscu, choć chwiał się niesamowicie i ręce mu się trzęsły. – Nie powinno mnie być w ogóle w tym świecie. Gdziekolwiek się znajdujemy...

Agresywne spojrzenie nie opuszczało go ani na sekundę. Potwór siedział idealnie nieruchomo, ramiona nie unosiły mu się przy oddychaniu, nawet nie mrugał. W ogóle. Przeszywał tylko śmiertelnika nieprzyjaznym wyrazem oczu przeciętych na pół pionowymi źrenicami.

– Błagam... – szepnął drżącym głosem, bojąc się, że któraś z bestii go jakimś cudem usłyszy i dopadnie. – Obiecuję, że się stąd wyniosę, jak tylko Bill straci mnie z pola widzenia. Chcę  jedynie wrócić do domu.

Blada twarz nadal pozostawała w bezruchu absolutnym, opatulona czarnym kapturem. Głowa tylko lekko drgnęła, przechylając się nieznacznie w lewo.

– A co ja będę z tego mieć? – zapytała postać, nadal nie mrugając. Jej angielski był ledwo zrozumiały, ale Ford mógł się domyślać, że w innych wymiarach zapewne nie był to język ani znany, ani używany.

To pytanie go zaskoczyło. W kieszeniach nie miał nic poza pogniecionymi notatkami i paczuszką gum do żucia. Pomiędzy nimi walało się też jeszcze coś, ale tego skrawka papieru nie mógł zaoferować nawet za cenę ratunku. Nie posiadał przy sobie żadnych pieniędzy ani zegarka, ani niczego, co mogłoby mieć jakąkolwiek, chociażby najmniejszą wartość.

– Nie mam nic do zaoferowania – przyznał niepokrzepiony, patrząc błagalnie na istotę go przerażającą. Powiedział sobie w duchu, że znów chyba stracił resztki rozumu, zamierzając prosić o pomoc jakiegoś... czymkolwiek to było. Znowu. Znowu czegoś nie rozumiał. Znowu coś wzbudzało u niego wielki strach i niepokój. I znowu postanowił zaufać temu czemuś. Jakby samo to, co przeżywał w ostatnich miesiącach, nawet latach i chwila obecna, do której to wszystko go doprowadziło, nie były wystarczające.

Stwór przyglądał mu się gniewnie jeszcze przez dłuższą chwilę, choć naukowiec nie wiedział, czym też zdążył aż tak zawinić. Miał tylko nadzieję, że nie wiązało się to z ewentualną utratą głowy czy też innej części ciała. I próbował utrzymywać się przy tej nadziei jeszcze bardziej, gdy potwór wreszcie wstał ze swojego miejsca i podszedł do niego szybkim krokiem, okazując się tym samym... głowę niższym.

Stanfordowi bardzo trudno przyszło powstrzymanie się od pisknięcia kreaturze prosto w twarz, mimo że musiał pochylić głowę, by w ogóle ją dojrzeć. Wstrzymał przyspieszony oddech i mocno się wyprostował, oddalając się tak bardzo, jak mógł. A groźne spojrzenie nie ustawało, rekompensując tym samym braki w respekcie wzbudzanym przez wzrost.

✔ Other Side || Gravity FallsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz