XXVIII

51 5 39
                                    

– Pozywam osobę, która drogą oszczerstwa chciała wtrącić mnie do Wiecznięzienia – oświadczyła Bella, patrząc spod byka na Dziecko Czasu. Jak na niemowlę, miało całe mnóstwo nienawiści w oczach i nietrudno było się domyślić, że z chęcią skandowałoby słowa gniewu wraz z szalejącym tłumem.

– Niech tak się stanie! – Dziecko rozłożyło tłuste, wielkie rączki, a wtedy ziemia pod ich stopami zadrżała. Kamyki rozrzucone na płycie stadionu podskakiwały, choć gdy Ford je spostrzegł, w pierwszej chwili pomyślał, że były to kawałki skruszonych kości.

Odwrócili się i w tym samym momencie przed nimi pojawiła się najpierw jedna demonica, niewyglądająca na groźną. To pokrzepiło Pinesa, jednak nie na długo; gdyż już po chwili po obu jej stronach pojawiły się dwie postacie i kolejne, i kolejne, aż było ich tuzin, a potem jeszcze więcej.

– To wszyscy, którzy kiedykolwiek na mnie donieśli?

– Nie. To tylko ci z ostatniego miesiąca – odparł jeden ze strażników, wciąż pilnujący skrępowanej kajdankami dwójki.

– To pojedynek o wszystko – odezwało się ponownie Dziecko Czasu, nie pozwalając Belli ani Fordowi za długo roztkliwiać się nad własnym przesądzonym, mizernym losem. – Zgodnie z zasadami, zwycięzca decyduje o losie przegranego i otrzymuje prawo do jednego Życzenia Czasu.

– Macie czas, dopóki Dziecko Czasu nie skończy pić Kosmicznego Piasku z klepsydry.

– Niech rozpocznie się Globnar!

Sygnały rozbrzmiały ze wszystkich stron, a kajdanki krępujące ich ręce zniknęły. Strażnicy Szwadronu wycofali się, po czym w dłoniach demonicy i jej partnera uformowały się włócznie z twardego światła, zaś ich ramiona i klatki piersiowe okryły podobne broniom, półprzezroczyste, różowe zbroje. Twarde światło nie wyglądało ani stabilnie, ani groźnie, ale dopóki Bella sprawnie i z zaufaniem obracała nim w dłoniach, zachowywał spokój.

– Nie mam pojęcia, kim jest choć jeden z nich – rzuciła do niego, gdy nieznajomi wrogowie zaczęli zbliżać się ku nim.

– Jakie mamy szanse?

– Lepiej nie pytaj...

Zacisnęła dłonie na włóczni. Liczył na więcej wskazówek, nawet na całą instrukcję, jako że życie już przelatywało mu przed oczami, ale otrzymał tylko jeden jasny rozkaz:

– Spróbuj nie zginąć.

Wzięła głęboki, nierówny oddech, a następnie jako pierwsza rzuciła się pomiędzy wrogów. Stanford szybko poszedł w jej ślady, wiedząc, że jeszcze nigdy tak nie improwizował. Walka błyskawicznie przerodziła się w zaciętą, ostre końce ich broni raniły to macki kosmicznych stworów, to nacierały na łuski, to ześlizgiwały się po rogach wyrastających z poczochranych głów fantazyjnych stworzeń. Miewali ogony i skrzydła, i kły, i pazury, i futro; ale ich przeciwnicy się nie poddawali.

Rzucił się w furię walki, sapiąc w gniewie i adrenalinie, aż jego wir nie został przerwany przez głośne krzyki, a następnie sygnał. Nie rozumiał, co się stało, dopóki nie zobaczył Belli wyszarpującej włóczni z piersi jakiegoś opierzonego nieszczęśnika.

– Pierwsza ofiara! Następna konkurencja!

Otarła nadgarstkiem spoconą twarz, zerkając równocześnie z Pinesem na tablicę wyników, gdzie pod ich wizerunkami pojawiła się niezwykle podnosząca na duchu cyfra „1".

To jednak okazało się dopiero początkiem. Gdy już człowiek chciał osiąść na laurach, broń zniknęła mu z rąk. Jego głowę z kolei okrył kask, a pod nim pojawił się dziwny, dwukołowy pojazd, którego nie był w stanie nazwać. Był czarno–różowy, ponownie półprzezroczysty i pierwsze skojarzenie, jakie pojawiło się w umyśle śmiertelnika, to pozbawiony łusek smok.

✔ Other Side || Gravity FallsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz