Podczas gdy Bella pogrążała się w nieustającej melancholii oraz powoli odkrywała, czym było poczucie winy, Ford zaczął żyć w zupełnie innym świecie niż ona. Zajmował się tylko swoimi sprawami, nawet nie zwracając uwagi na przyjaciółkę. Kwestia tego, czy był egoistą, czy nie, pozostawała sporna, jako że demonica nie miała prawa go osądzać – wyszłaby wówczas na jeszcze większą hipokrytkę niż zazwyczaj – zaś nikomu innemu zmiana zainteresowań naukowca nie przeszkadzała. Zwłaszcza jemu samemu. Zresztą to nie pierwszy raz, gdy skupiał się wyłącznie na sobie, gdy tylko jego życie się ustabilizowało, a niepokojące momenty, w których potrzebował czyjejś pomocy, przeminęły.
Tego dnia Bella jak zawsze krążyła po ogrodach klasztornych bez konkretnie ustalonego celu i próbowała wymyślić sposób, by uciec od zobowiązania. Nuciła melodię starej kołysanki pod nosem, obserwując uważnie trujący bluszcz i podziwiając, jak wiele miała z nim wspólnego.
Stanford z kolei wolał unikać słońca, wędrując po obszernym klasztorze. Zaciekawiony oglądał architekturę oraz cieszył się błogim spokojem, jakiego nie zaznał już od długich miesięcy. Westchnął cicho, przymykając oczy w lekkim uśmiechu.
Ziemia obiecana...
Idąc wolnym, spokojnym krokiem przed siebie, a oczy wciąż mając zamknięte, nagle na coś wpadł. Momentalnie wyrwał się ze świata fantazji, unosząc wzrok na przechodnia. Gdy zobaczył twarz nawiedzającej go istoty, uśmiechnął się mimowolnie.
– Jheselbraum... dzień dobry. – Ucieszył się na jej widok, jakby jego ostatnie rozmyślania właśnie się zmaterializowały.
– Witaj, Stanfordzie – odpowiedziała mu łagodnie. – Szukałam cię.
– Naprawdę?
Kiwnęła głową, by potwierdzić.
– Masz może ochotę na ciut wina agoriańskiego?
– Że... jakiego?
Roześmiała się cicho w odpowiedzi.
– Wino z agorianek, tutejszych owoców. Smakuje nieco jak ziemskie chianti – stwierdziła, mówiąc swym intrygującym, kojącym tonem.
Stanford nie wiedział, czy rzeczywiście powinien, jednak finalnie przytaknął, w następstwie czego poszedł za swą siedmiooką sympatią. Ta zaprowadziła go do salki przypominającej renesansowo-barokowy salon; pełen przepychu, jak również nawiązań do klasycyzmu. Otaczały go szkarłat i złoto, wygodne fotele, dywany i wielkie misy z różnymi owocami. Przez chwilę naukowiec poczuł się, jakby właśnie znalazł się w komnacie cesarza starożytnego Rzymu. Słodki, choć nie mdlący zapach ukoił jego nozdrza.
Jheselbraum podała mu kielich wina agoriańskiego, kiedy ten wygodnie się rozsiadł. Człowiek niepewnie upił łyk, zastanawiając się nad intrygującym smakiem. Połączenie brzoskwini z... owocami kaki? A jednocześnie ciut pikantne... Barwę miało poziomkową, zapach intensywnie nasiąknięty połączeniem banana i jakby ogórka szklarniowego. Rzeczywiście takie połączenie mu się nawet nie śniło.
– Całkiem dobre... – pochwalił szczerze, kosztując dalej. Jego rozmówczyni również rozkoszowała się pysznym trunkiem, przytakując jedynie na jego słowa.
– Jak podoba się wam Wymiar 52? – zapytała spokojnie, odkładając w połowie pusty już kielich wysadzany jakimiś kamieniami szlachetnymi, przypominającymi spinel i akwamaryn.
– Jest niesamowity – Stanford przyznał, również odkładając pucharek. – Flora jest wprost cudowna. Nigdy nie widziałem podobnych roślin. Te przy jeziorze wyglądają jak cudne makrofity, a z kolei drzewa leśne przypominają połączenie baobabów i palm. To niesamowite. Nie widziałem zbyt wielu zwierząt, ale te kilka gigantycznych papug to niesamowite cudo samo w sobie. O! Albo to, co pod wieczór lata po niebie. Płaszczki wielkości stadionów. I to na niebie! W powietrzu! Niesamowite...
CZYTASZ
✔ Other Side || Gravity Falls
FanfictionPomimo tylu lat rozłąki nie przywitał go ciepło. Zostawił brata samego, a sam zniknął w otchłani równoległej rzeczywistości. Po żadnej stronie portalu nie było łatwo, jednak w świecie, w którym nie znało się niczego, nawet osobliwych zasad fizyki...