Płatki śniegu spadały na sinawą twarz Forda. Wiatr smagał jego skórę niczym żyletka, a zmęczenie tylko potęgowało w jakiś sposób jego nieprzyjemne doznania, zamiast je otępiać. Postrzępiony płaszcz zaczął zawodzić w izolacji, więc tracił ciepło szybciej, niż powinien. Czucie w jego ciemnych palcach zdążyło zaniknąć i cudem stąpał powoli po białym puchu, zaraz za towarzyszką.
Ziewnął, zakrywając usta lodowatym rękawem, na którego powierzchni osadzały się kryształki lodu.
– Bella... – cichutko wyjąkał, zakrywając twarz w materiale, który dała mu dziewczyna i owijał on szyję mężczyzny. Jego szczęka drżała, a twarz oraz uszy aż bolały go od potwornego mrozu.
– Jeszcze kawałek. Parę minut, okej? – Uspokajała go, będąc wciąż parę kroków przed nim.
Resztką sił mocniej ścisnął ramionami swoją klatkę piersiową, ledwo zauważalnie przytakując. Ta zatrzymała się i odwróciła. Zobaczyła, jak Ford trząsł się na mrozie. Miał sine usta, nos i palce, a jego oczy były w połowie przymknięte.
– Aż tak ci zimno? – zapytała z czymś, czego chyba sama się nie spodziewała w swoim głosie. Z troską.
Zdziwiony i skruszony kiwnął głową twierdząco. Bella zastanowiła się chwilę, po czym zrzuciła z siebie swój płaszcz i okryła nim ramiona Stanforda.
– Teraz lepiej? – spytała.
Aż przestraszony do pewnego stopnia człowiek spojrzał na nią.
– Nie, nie, będzie ci zimno, ubierz to z powrotem... – Zaczął zsuwać z ramion dodatkowy materiał, który okazał się być jednak bardziej izolujący.
Ku jego zaskoczeniu, dziewczyna po prostu odwróciła się i trochę szybciej zaczęła iść naprzód. Nie mając i właściwie nie chcąc mieć wyboru, owinął się drugim płaszczem z powrotem i od razu poczuł, że był lepiej odizolowany od wiatru, co sprawiło, że chociaż drobna część jego męki osłabła.
– Nie zmarzniesz? – rzucił w jej stronę.
– Nic mi nie będzie – mruknęła i lekko machnęła ręką. Nietrudno było mu się domyślić, że kłamała, ale człowiek nie chciał znów się niepotrzebnie sprzeciwiać. Oddała mu swój płaszcz. Naraziła się na okropny mróz tylko po to, żeby jemu było choć trochę cieplej. Po co?
Wymiar Lodu był już czternastym, jaki odwiedzili, odkąd uciekli z miejsca, gdzie nawiedził ich Bill. Od kilkudziesięciu godzin biegali po kolejnych światach i właściwie Pines nie miał zielonego pojęcia, po co to robili. Dopiero w wymiarze Lodu, lub, jak zwykła nazywać go Bella, w Bajce Śnieżki, spędzili więcej czasu, nie rzucając się po prostu w pierwszy lepszy portal.
Bajka Śnieżki prawie cała była skutą lodem tajgą, która nigdy się nie kończyła, a w jej temperaturze przetrwać w stanie były jedynie Wilki Szronu. Przynajmniej według obserwacji naukowca. Jeśli chodziło o Wilki Szronu, minęli ich kilka, ale jego towarzyszka szybko się na szczęście z nimi rozprawiła, najwyraźniej wprawiona w starcia z bestiami. Wyglądały mniej więcej jak te ziemskie wilki, jedynie zamiast sierści miały drobniutkie, cieniutkie sopelki lodu, na których wierzchu kruszył się szron. Posiadały płonące fioletowym ogniem ślepia i właściwie najważniejszą cechą budowy był ich rekordowy rozmiar – przebijał wszystkie ziemskie psy i ich odmiany, bo w normalnej pozycji, stojąc na wszystkich czterech zakończonych ostrymi jak brzytwa pazurami łapach, sięgały klatki piersiowej dorosłej osoby, niektóre samce sięgały nawet głowy. Pokaźne wielkości nie stanowiły na szczęście problemu, z którym nie dałoby się uporać. Oczywiście kiedy tylko Stanford usiłował jakkolwiek pomóc dziewczynie w walce, dostawał kolejną reprymendę. Bo w końcu to wcale nie było tak, że ostatnie parę lat naukowiec spędził na łapaniu potworów, walkach z Gremloblinem, Kształtomistrzem, wcale nie chodził godzinami po górach i jaskiniach, nie przesiadywał w opuszczonym UFO, nie budował potężnej maszyny... No skąd! Widocznie dalej był dla niej tylko i wyłącznie słabym człowiekiem. Zresztą dokładnie tak, jak dla kogokolwiek, kogo znał.
CZYTASZ
✔ Other Side || Gravity Falls
FanfictionPomimo tylu lat rozłąki nie przywitał go ciepło. Zostawił brata samego, a sam zniknął w otchłani równoległej rzeczywistości. Po żadnej stronie portalu nie było łatwo, jednak w świecie, w którym nie znało się niczego, nawet osobliwych zasad fizyki...