XIII

225 28 43
                                    

Szybko porwali się do ucieczki, by dostać się w miarę bezpieczne miejsce z dala od zamku, czyli z dala od uwagi potworów dawno świętujących swoje zwycięstwo. W kapturach i swoich czarnych (choć trochę ubrudzonych) płaszczach starali się być niezauważeni. Demonica usiłowała w biegu ustalić, czy niedaleko nie było żadnych wrogów nasłanych przez Cruellę czy samego Billa, ale na szczęście nie dostrzegła niczego niepokojącego.

Po kilku minutach sprintu zatrzymali się za wielkim głazem pokrytym mchem. Wkoło znajdowało się kilka innych skał i żadnej żywej duszy. Jedynie pustka i cisza. Kojący spokój. Bezpieczeństwo.

Bella oparła się plecami o kamień, oddychając ciężko i nie mogąc uwierzyć w to, że właściwie ona oraz Ford byli już bezpieczni. Gdy spojrzała na niego, nadal będąc wszystkiego dziwnie niepewną, ogarnęło ją dziwne uczucie. Tylko dzięki niemu się wydostali. A to by oznaczało, że Bella... nie była mu już aż tak potrzebna, tak?

Nie, nie. Odrzuciła to od razu od siebie. Może i robił postępy, lecz wiadomo było, czyją to stanowiło zasługę. To ona go uczyła, a uczeń jeszcze jej przecież nie przerósł. Wszystkie treningi działały na jego korzyść, chociaż to ona go trenowała i wiedziała doskonale, co robiła.

– No – zaczęła znowu – wygląda na to, że chyba cię nie doceniałam.

Roześmiał się na te słowa rozczulony jej wymuszonym chłodem, po czym mocno ją przytulił, co wywołało u niej jeszcze większe zirytowanie.

– To najmilsze, co mogłaś mi powiedzieć, Bel – śmiał się.

– Nie mów do mnie „Bel"!

– Przepraszam, Bel.

Wypuścił ją z ciepłych objęć i dostrzegł, jaka była zażenowana. Sam już nie wiedział, czym – czy faktem, że to Stanford ich uratował, czy przez urocze zdrobnienie jej imienia, czy może ze zmęczenia lub głodu. Właśnie, jeśli o głodzie była mowa – ich organizmy domagały się w końcu czegoś pożywnego. Kąpiel w pobliskim jeziorze też by nie zaszkodziła.

Uznając tę ideę za jedyną słuszną w tym momencie, upolowali zwierzę przypominające kapibarę i pożywili się. Nie trwało to długo, więc nim zmęczenie odebrało im resztki sił, postanowili odświeżyć się w jeziorze niedaleko ich aktualnego miejsca pobytu.

Człowiek, który nadal nie zdążył przywyknąć do kąpieli w miejscu, jakie odgradzało od świata jedynie kilka drzew, ochlapał tylko szybko ręce i twarz, oznajmiając towarzyszce, że mógł przygotować w tym czasie obóz. Ta zaś, nawet już o tym nie myśląc, kupiła to oraz sama poszła się odświeżyć.

Zdjęła płaszcz i wysokie buty sięgające jej pod kolana. Ostrożnie rozpuściła włosy spięte rzemieniem, odkładając go następnie na bok. Usiadła na brzegu jeziora, mocząc nogi w lodowatej, wyglądającej na czarną, ledwo przejrzystej wodzie, uważając, by nie zmoczyć krótkiego kombinezonu.

Przeprała również w rękach pobrudzony płaszcz, nucąc coś cicho. Czuła spokój. Być może otępiało ją zmęczenie bądź chłód, ale nie dbała o to. Była spokojna, miała wrażenie, że bezpieczna.

Pół godziny zajęło jej następnie umycie włosów i pozbycie się całego brudu ze swojej skóry, która teraz znów była tak czysta, że aż bielutka. Nie użyła olejków do ciała, ale wydawało jej się, że pachniała jakimś kwiatem.

Starając się osuszyć burzę włosów, wróciła do Stanforda i zdziwiła się, kiedy cały obóz był przygotowany zgodnie z tym, co ona zawsze miała na uwadze, a co jego raczej nie interesowało, bo już dawno usypiał w trawie albo gadał jak nakręcony o czymś nieistotnym. To na szczęście oszczędziło jej pracy i obiecało szybszy odpoczynek.

✔ Other Side || Gravity FallsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz