XX

173 19 81
                                    

Czy mogło być coś przyjemniejszego niż chłodny wiatr, który smagał w subtelny sposób twarz ogrzaną złotym słońcem? Do tego wszechobecny zapach wspaniałych kwiatów, ciche bzyczenie owadów i ogólne oderwanie się od rzeczywistości, w jakiej Belli przyszło żyć.

Jakże mało było chwil, w których demonica mogła z pełnym spokojem odetchnąć i zamknąć oczy, bez obaw, że za chwilę ktoś zaatakuje ją znienacka, podetnie jej nogi, wyceluje w nią albo...

Nagle znikąd dobiegł straszliwy huk. Ziemia aż zadrżała, a natychmiastowo wyrwana ze swej błogiej beztroski kobieta cofnęła się chwiejnie o kilka kroków. Za sprawą kolejnego impulsu, wyciągnęła dwa sztylety, jakie zawsze nosiła przy sobie. Omega była schowana pod jej łóżkiem, jako że Bella nie chciała kolejny raz słuchać narzekań Stanforda, iż powinni bardziej zaufać Jheselbraum, bla, bla, bla... W każdym razie – wolała sobie oszczędzić kazań, toteż po prostu nie nosiła śmiercionośnej broni ze sobą. Nikt nie musiał wiedzieć, że pod płaszczem nosiła jeszcze wypełniony pas na noże do rzucania...

Zacisnęła mocno dłonie na broniach, mrużąc oczy i nadal ostrożnie stawiając kroki w tył na zgiętych nogach. Nie dostrzegła pyłu, dymu, niczego, co wskazywałoby na strzał sprzed paru sekund, choć po zaciągnięciu się powietrzem, wyczuła zapach salwy.

– Cholera... mają armaty? – Skrzywiła się. – Stanford! – zawołała przyjaciela najdonośniejszym głosem, na jaki było stać jej krtań.

Sama przebiegła kilka kroków, rozglądając się gorączkowo po wszystkich zakątkach ogrodu, ku jakich sięgał jej wzrok, pozostając czujną. Posiadanie oczu dookoła głowy było dosyć trudne, natomiast możliwe – jak mawiała.

– Stanford, do diabła! – zawyła raz jeszcze. Zapach salwy zdawał się być coraz słabszy, jakby wszystko zaraz miało wrócić do normy, lecz Bella wiedziała, że wcale się tak nie stanie.

Sześciopalczasty mężczyzna oderwał się od księgi, słysząc nawoływanie przyjaciółki. Zdziwiony prędko dorwał buty i zaczął je ubierać, a następnie zbiegł po schodach na sam dół. Usłyszał ponownie swoje imię, natomiast chwilę później znajdował się już na dworze.

Demonica akurat dostrzegła kątem oka w oddali jakiś ruch. Szybko pochwyciła jeden z noży, a po chwili rzuciła nim celnie w tamten punkt. Mimo że trafiła idealnie tam, gdzie trafić zamierzała, zawiodła się – trafiła kruka. Oboje zobaczyli tylko, jak zwierzę wpadło bez życia do sadzawki, przez co tafla wody przez chwilę przypominała potłuczone lustro.

Zmrużyła oczy w zniesmaczeniu.

– Bel?

Odwróciła się.

– No w końcu – westchnęła, wywracając oczami. – Masz ruchy niczym mucha w g... w smole.

– Ale jesteś wulgarna, Bel – roześmiał się, na co ona tylko fuknęła.

– Jesteś głuchy czy co? – zapytała, krzyżując ręce na piersi. – Przed chwilą ktoś oddał taki strzał z armaty, że ziemia się zatrzęsła! Nawet jeszcze trochę cuchnie prochem.

Ford zaciągnął się wonią powietrza, przez chwilę wyglądając jak królik.

– Kwiaty... – zaczął. – Chyba jakieś pyłki... ooo, i agorianki! Trochę truskawek... ale to pewnie tylko ty. No i jaśminowe perfumy Jheselbraum, które ciągną się za mną jak przysięga.

Spojrzał na przyjaciółkę, której mina była wprost bezcenna. Jej pokerowa twarz, niepróbująca komentować czegokolwiek, niesamowicie go bawiła.

– Ślepy. Głuchy. I głupi – podsumowała.

– Och, chwila! – Ożywił się, unosząc palec do góry, jak kucharz, który dowiedział się w końcu, czego brakuje w jego daniu. – Coś wyczuwam, wyczuwam...

✔ Other Side || Gravity FallsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz