XXIII

110 16 63
                                    

– Więc kiedy się tego nauczyłaś?

– Niby czego?

– Prowadzenia statku kosmicznego.

Wzruszyła ramieniem, nie odrywając wzroku od komety przelatującej w oddali.

– Gdybyś miał moją rodzinę, też byś potrafił. To nic trudnego – mruknęła.

Kiedy tylko Bella była w stanie stanąć na nogach o własnych siłach, wyniosła się z Wymiaru 52. Początkowo nieprzychylnie, lecz pozwoliła Fordowi pójść za nią; od tamtej pory jednak naukowiec nie mógł oprzeć się wrażeniu, że coś w niej uległo radykalnej zmianie. Przypominała wręcz osobę, którą była ponad sześć lat wcześniej. A może siedem? Ile to już z Fordem przeskakiwała z jednego portalu w drugi, jakby była to ledwie dziecinna igraszka? Cóż, czas i tak nie miał znaczenia, bowiem funkcjonował on w każdym świecie inaczej. Czasami naprawdę dziwnie. Stanforda aż mdliło, kiedy tylko przypominał sobie o pamiętnej wizycie w wymiarze, w którym to czas najpierw płynął do przodu, następnie się cofał, znów do przodu, przeskakiwał wedle własnego uznania do różnych punktów na osi czasu. Bez przerwy.

Również i on nie był w formie. Kiedy lęk o przyjaciółkę w końcu mógł ustąpić, na jego miejsce wskoczył potworny ból głowy, najpewniej spowodowany przemęczeniem i bezsennością, najbardziej dokuczając mu w okolicach lewej skroni. Chciał trochę się zregenerować, ale Bella, będąc demonem, nie miała takich problemów; toteż od razu wysłała międzygalaktyczny list do kogoś, kto przyleciał prosto pod klasztor ze statkiem.

Siedział teraz, opierając pulsującą skroń o grubą szybę.

– Słodki losie, ale mnie głowa boli.

– Kolejny z chorobą kosmiczną. – Wywróciła oczami. – Niedługo lądujemy, postaram się prowadzić tak, żebyś nie puścił mi tu pawia na tapicerkę.

– Jak to w ogóle możliwe, że jesteś sama, bez domu i bez pracy, a mimo to stać cię na TO? – Zmarszczył brwi, zauważając złote obicie na kierownicy.

Zmieszała się tylko lekko, nie wiedząc do końca, co odpowiedzieć.

– Nie trzeba zarabiać, by mieć pieniądze – odparła zdawkowo. – Ty chyba nie powinieneś podejrzewać mnie o szczególną uczciwość...

Odkaszlnęła.

– A w zasadzie skąd pomysł, że nie mam domu i jestem sama?

– A może stąd, że szlajasz się ze mną od kilku lat i ani razu nie zauważyłem, żeby ktoś się o to zmartwił? – Posłał jej pobłażliwe spojrzenie.

– Mam dom – powiedziała cicho i ponuro z nadzieją, że temat na tym się zakończy.

– Jeśli czeka w nim na ciebie mąż, to chyba mu współczuję. Musiałaś walnąć niezłym fochem, że tak po prostu wyszłaś na kilka lat.

Wbrew sobie cicho parsknęła śmiechem na tę sugestię.

– Oboje wiemy, że prędzej wstąpię do tego durnego zakonu Jheselbraum, niż wyjdę za mąż.

Chciał również się zaśmiać, lecz dokuczliwy ból w skroni i okolicach oka dawał mu się we znaki. Zauważyła to, więc ucichła, by nie drażnić nadwrażliwych przez migrenę zmysłów Pinesa.

– Byle szybko i po prostce – poprosił.

W odpowiedzi pokiwała głową nieco zatroskana, ale wtedy zauważyła coś, co zmartwiło ją jeszcze bardziej.

– Cholera! – prawie pisnęła, od razu rzucając się na migające przyciski obok kierownicy. Zaczęła wciskać prawie wszystkie, sprawiając wrażenie, że sama nie wiedziała, do czego większość służyła.

✔ Other Side || Gravity FallsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz