XII

201 32 45
                                    

W bólu spowitym ciemnością i wyrzutami sumienia o to, że nie dała rady go uchronić, obudziła się. Nie mogła dostrzec zbyt wiele. Jej oczy ledwie ujrzały kamienny mur naprzeciw niej, pod nią i nad jej głową, co sugerowało fakt, że została wrzucona do lochu. Wilgotna podłoga była brudna i zimna, a powietrze gęste oraz nieświeże. Przez kilka sekund starała się ułożyć w głowie wyraziste jeszcze wspomnienia.

Przegrała. Dała się pokonać.

Nigdy by nie przypuszczała, że tak skończyć miała się jej misja. W ogóle całe jej zachowanie zmieniło się zbyt diametralnie, by mogła rozpoznać samą siebie. Zobowiązana była wepchnąć nieświadomego człowieka w sidła Billa, a co robiła? Ratowała mu życie. Wbrew wszystkiemu, co znała i temu, co miała do wykonania. Bezinteresownie, a nawet na własną niekorzyść. Po prostu.

Chciała wstać, ale jej nogi i ręce były skute łańcuchami, a ona sama ciasno przywiązana do czegoś, co właśnie zauważyła. Odwróciła głowę tak daleko, jak dała radę, aż zobaczyła Stanforda. Siedział tyłem do niej, również skuty.

– Stanford... Ford... – Próbowała go obudzić. Mając ograniczone ruchy, szturchnęła go jedynie parę razy łokciem, co jednak nie przyniosło żadnego pożądanego rezultatu.

Westchnęła bezsilnie. Przysunęła do siebie kolana i wsparła na nich głowę.

– Co mam robić, Ford? – zapytała cicho, chociaż wiedziała, że jej nie słyszał. – To wszystko moja wina... Nie potrafiłam cię ochronić... Uparłam się na to, a nawet tego nie byłam w stanie zrobić. – Oparła się głową o tył jego własnej. – Jestem beznadziejna, Stanford. Oni wszyscy uważają, że demony są doskonałe w każdym względzie, więc górują wysoko ponad ludzkością, ale to nieprawda. Nie jestem w stanie dorównać żadnemu z was... Szlag, nawet nie jestem w stanie cię obronić! To żałosne... – szeptała praktycznie bezdźwięcznie, jednak akustyka pomieszczenia efektywnie roznosiła jej słowa, które odbijały się następnie echem od twardych, mokrych ścian. – Przepraszam.

Zamknęła oczy, rozluźniając mięśnie. Nie chciała się poddać, ale jaki miała wybór? Żadnej drogi ucieczki i znikąd pomocy. Nawet Ford był nieprzytomny, zmasakrowany, zmarznięty.

– Nie przepraszaj. – Jego głos nagle przerwał martwą ciszę, prawie przyprawiając Bellę o mały zawał serca.

– Co? Myślałam, że jesteś nieprzytomny!

– Kiedy się obudziłem, zaczęłaś mówić. Niegrzecznie byłoby przerywać. – Zaczął się śmiać sam do siebie i nawet cieszył się z faktu, że kobieta miała teraz ograniczone ruchy. W przeciwnym wypadku zapewne sprezentowałaby mu kolejne gniewne sapnięcie, połączone może ze smagnięciem go w ramię. Starała się już ograniczać przemoc, jaka w jej świecie była zupełnie normalna, ale nie zawsze o tym pamiętała; zwłaszcza wytrącona z równowagi, a przecież bardzo łatwo można było doprowadzić ją do tego stanu.

– Kompletny idiota. Nienawidzę cię.

– Przed chwilą mówiłaś coś innego. – Jego rozbawienie sięgało zenitu, wprost proporcjonalnie do jej zażenowania i złości, choć to drugie, jak podejrzewał, było tylko wyolbrzmiane i tak naprawdę nie była zła.

– To było dawno temu i nieprawda. Nie odzywam się do ciebie. – Zarzuciła kucykiem, niezadowolona z faktu, że nie mogła się odsunąć od Pinesa, który najwyraźniej miał ubaw z jej chwili szczerości. Ale ona czuła się okropnie zawstydzona swoim wybuchem wylewności.

Człowiek nastomiast nadal nie przestawał się śmiać.

– No i co cię tak bawi?! Jesteśmy zamknięci w lochu, skuci łańcuchami i przywiązani do siebie! To takie zabawne, że mają nas w garści?! – Chciała krzyczeć, jednak głośny i agresywny szept był wszystkim, na co mogła sobie pozwolić, jeśli nie chciała być usłyszana na zewnątrz.

✔ Other Side || Gravity FallsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz