XI

215 34 58
                                    

Ford stał oparty o drewniany parapet. Próbował dostrzec Bellę przez niezbyt czyste okno gdzieś pośród śnieżycy, ale nie był w stanie. Samotność doskwierała mu na tyle, że pogrążył się w rozmyślaniach na tematy od swojej rodziny, przez defekt, aż po niewiarygodną ilość brudu na szybach.

Czymś, co dodatkowo cały czas wytrącało go z rytmu, był jego sen z ubiegłej nocy. Sam nie wiedział, jak miał go opisać, ale starał się zgodnie z jakimś wewnętrznym głosem cały czas go sobie przypominać, by nie wypadł mu z głowy.

Miewał koszmary, miewał nawet złe sny na jawie, ale to? Nie było tam Billa, nie było krwi. Było za to całkiem ciemno, słyszał tylko pojedyncze, losowe zdania od równie losowych osób. Odkąd się obudził, brzęczały mu w głowie cały czas.

Skąd bierzesz te pomysły? Z kim pracujesz?"

Stanford Pines! Człowiek, który odmieni świat!"

Mówię, że państwa syn Stanford to geniusz!"

Nie ma sprawy, uwolnię cię od problemu."

Kiedy w Wodogrzmotach ziemia stanie się niebem, drżyj przed bestią...!"

To robi wrażenie."

Po tylu latach?!"

Ludzie są słabi."

To ostatnie niemalże roznosiło mu umysł. Zdanie wypowiedziane z tak wielkim spokojem, a tak wielką złośliwością zarazem, z ogromnym przekonaniem z ust Belli. Istoty tak tajemniczej, zamkniętej, która sprawiała wrażenie kogoś, kto krył w sobie coś wielkiego, lecz nie wiadomo było, czy w sensie pozytywnym czy negatywnym. Coś ukrywała, to było pewne. Zbyt wiele niewiadomych krążyło wokół jej mrocznej persony. Zbyt wiele, by Stanford Filbrick Pines – człowiek z natury najbardziej ciekawski i zaintrygowany wszystkim na całym globie, a może nawet w multiuniwersum, osoba tak bardzo pochłonięta pasją, która narodziła się z bólu i setek pytań – po prostu przeszedł obok tego obojętnie. Co dziwne, nie był w stanie potraktować jej, jakby była tylko kolejną anomalią czy potworem, o jakim miał coś napisać. Nie mógł po prostu obserwować jej czynów i notować. Nie widział w niej królika doświadczalnego ani obiektu do badań. Była w jego oczach osobą. Kimś, kto miał uczucia, a priorytetem Forda było się z nimi liczyć. Już sam nie wiedział, czy miał bać się dziewczyny, czy ją wielbić, ignorować, obserwować, nienawidzić. A najbardziej irytował go fakt, że Bella była równaniem bez rozwiązania. Brak wzorów, brak danych, brak opcji, brak definicji.

A jeśli takie rozważanie nad uczuciami nie powinno mieć w tym wypadku miejsca? W końcu Bella była demonem, chociaż nadal różniła się od Billa i jego świty. Nie była aż tak zimna. Nie chciała krwi. Ona po prostu żyła w cieniu w nadziei, że dożyje następnego dnia. Ukrywała emocje, nie zwracała na siebie uwagi.

Najzwyczajniej w świecie egzystowała. Niewiele poza tym.

– Nie myśl tyle, bo zwariujesz. – Usłyszał nagle. Odwrócił się gwałtownie w stronę drzwi, w których stała dziewczyna. W rękach trzymała jakieś upolowane zwierzę, a Pines przez chwilę zastanowił się, jakim cudem złapała coś na tym zapomnianym przez wszelkie bóstwa pustkowiu.

– To ty. – Uśmiechnął się niewyraźnie.

– Gratuluję spostrzegawczości. Chodź, pewnie jesteś głodny.

Minął już miesiąc, a może dwa, odkąd przygarnęła go pod swoje skrzydła i otoczyła wątpliwą pieczą. Nie wiedziała, czy nie więcej, nie liczyła czasu. On najwyraźniej też nie. Wiedziała za to, że nie to miała robić. Była zobowiązana tylko do zdobycia jego zaufania, ale nie potrafiła na tym poprzestać. Nie interesowało jej, co człowiek o niej myślał. Dbała tylko o to, by był bezpieczny. Nie znała przyczyny, lecz troska, jaka wzbudziła się w niej wobec kruchego, śmiertelnego i bezbronnego, zdanego na kaprysy losu naukowca, była nie tylko niedorzeczna, ale i wystarczająco wielka, by zatrzymać ją przy Stanfordzie na jeszcze jakiś czas. Możliwe, że popełniała właśnie największy błąd w swoim życiu, bowiem zadzierała z kimś, z kim nie powinna igrać, ale nie to było dla niej ważne.

✔ Other Side || Gravity FallsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz