IX

218 36 59
                                    

Trwali na mrozie.

Bielutkie płatki wpadały w gęste, czarne włosy Belli, a wiatr delikatnie szarpał ich kosmyki. Nikt nie miał nawet odwagi drgnąć. Zwyczajnie stali przytuleni do siebie i z jakiegoś powodu czuli się komfortowo. Nawet ekstremalnie niska temperatura jakoś specjalnie nie dokuczała. Ford mial wrażenie, że i ból stał się słabszy, choć nie powinno mieć to większego sensu; w tamtym momencie jednak nad tym nie myślał.

Po kilkunastu sekundach, które były jakby momentem wyciętym z całej doby i zamienionym w marzenie senne, ocknęli się. Bella puściła towarzysza i natychmiastowo odwróciła wzrok. Odkaszlnęła nieznacząco.

– Wybacz – rzuciła cicho i szybko, zasłaniając usta pięścią. – Chodź, musimy cię opatrzyć, zanim się wykrwawisz.

***

Ford wpatrywał się w towarzyszkę. Ogień odbijał się w jej oczach. Lśniły niebieskim światłem i były pełne głębokiego zamyślenia. W ogóle były niezwykłe; mimo że nie miały tęczówek, jedynie dwie pionowe, czarne źrenice, połyskujące trochę jakimś swego rodzaju złotem. Powieki były całe czarne, jakby były wysmarowane farbką do makijażu lub jakimś innym kobiecym kosmetykiem, o którym Ford nie miał pojęcia, lecz dowiedział się już, że nie był to makijaż, a naturalny, miejscowy odcień skóry. W tym samym kolorze było znamię w kształcie kła, które miała pod lewym okiem. Wyglądało niecodziennie, a Ford czasami zastanawiał się, czy na pewno nie była to pamiątka po jakiejś walce. Tak samo jej usta zdawały się być wymalowane smolistą szminką, ale, podobnie jak z resztą, Bella się z nimi urodziła. Ford przyglądał się jej wnikliwie, nawet nie próbując udawać, że tego nie robił, a ona skupiała się na wykonywanej czynności. Po przemyciu głębokich ran Stanforda owijała je szarawym bandażem.

Odkąd weszli do domu, nie powiedziała ani słowa. Właściwie nie zrobiła tego również całą drogę powrotną do chatki. Ani razu nie spojrzała w jego kierunku. Zimnym wzrokiem, który byłby w stanie nawet zabić, badała okolicę i stąpała pewnie przed siebie. Teraz to samo. Tylko cisza. Rozpaliła w kominku, opatrywała jego rany, jednak nie wydusiła z siebie ani słowa. Nie wiadomo mu było, czy nie chciała, czy też nie mogła.

Idąc w jej ślady, Ford również nie miał potrzeby pisnąć słówka. W gruncie rzeczy bał się nawet oddychać, więc robił to tak cicho, jak było to możliwe. Miał tylko nadzieję, że Bella nie usłyszy nieskoordynowanego bicia jego serca, które ledwo dostało zastrzyk adrenaliny, a już przyspieszało niebezpiecznie ze strachu przed tą niepokojącą ciszą.

Po raz pierwszy od wielu tygodni naprawdę zaczął się jej bać. Nie tyle przerażał go jej morderczy wzrok, do którego zdążył przywyknąć, nie jej mroczny wygląd, będący i tak na tle spotykanych potworów zupełnie do przyjęcia, nie jej tajemniczość, którą i tak miał w końcu rozwikłać, jak przypuszczał. Kiedy poprzednio się na niego zdenerwowała, za każdym razem zaczynała krzyczeć. Na początku przejmował się tym, później przestał, ale tak naprawdę nigdy jej wrzaski nie robiły na nim szczególnego wrażenia. Lecz tym razem było inaczej. Sprzeciwił się jej. Uczynił dokładnie to, czego ona wyraźnie zakazała mu robić, na własną szkodę, a po wszystkim w dodatku go uratowała i naprawiła jego błąd. Po co? Był przekonany, że będzie na niego wściekła. Uderzy go z całej swojej siły, mieszczącej się jakimś cudem w małym ciele, w twarz, porzuci na pastwę losu, znienawidzi.

Ale tego nie zrobiła.

Nie krzyknęła, nie uderzyła, nie zostawiła samego na lodzie.

Była cicho. Nie dawała żadnych sygnałów. Zachowywała się tak, jak zdecydowanie nie powinna. Każda inna osoba po czymś takim najprawdopodobniej własnoręcznie zamordowałaby tego delikwenta, który zrobił to, co chciał, wbrew wcześniejszym poleceniom, by tego nie robił.

✔ Other Side || Gravity FallsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz