Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
***
Theo
Dręczy mnie to, że nie odzywamy się do siebie z Shailene. Ale ona jest czasami taka okropnie uparta! I nie odpuści, będzie ci tak długo suszyć głowę, że będziesz już bliski obłędu i zrobisz to, co mówi.
Zerkam na nią ukradkiem i ściągam słuchawki. Joy daje jej w kość, nie chce zasnąć już od trzech godzin. Shailene jest wyraźnie wykończona, ma sińce pod oczami.
- Daj ją - mówię, wyciągając ręce.
- Nie trzeba, poradzę sobie sama - odpowiada. Uparta jak osioł. Albo i gorzej.
- Przecież widzę, że jesteś zmęczona. Odpocznij, a ja się zajmę Joy.
- Jaki uczynny się zrobił - mruczy pod nosem Shai, ale podaje mi małą. Przewracam tylko oczami i uśmiecham się do córki. Tak ją nazywam... Chociaż nie jestem jej biologicznym ojcem.
- Cześć serduszko - całuję jej pulchniutki policzek.
- Idę spać - informuje mnie Shailene.
- Dobranoc.
Shailene odwraca się w drugą stronę, a ja lekko kołyszę Joy i zaczynam rozmyślać o propozycji, którą wysłała mi moja menadżerka. Jeszcze nigdy nie grałem w teatrze, chyba że w czasach szkoły teatralnej, ale to nie były prawdziwe sztuki. To może być ciekawe doświadczenie... No i zauważyłem, że jedną z dwóch głównych ról ma zagrać Emilia Fox, moja dawna znajoma właśnie ze szkoły teatralnej. Miło byłoby się spotkać po kilkunastu latach. A tytuł spektaklu... Sex with strangers brzmi na tyle interesująco, że w sumie nie muszę podejmować decyzji. Już wiem, że chcę w tym zagrać.
***
- Shailene! Theodore! - Woła moja mama, kiedy wychodzimy z punktu odbioru walizek. Rozłożyłem wózek i położyłem w nim Joy, przykrywając kocykiem.
Mama obiecała nas odebrać i najpierw jedziemy do mojego rodzinnego domu na obiad, a stamtąd do naszego nowego domu. Zostawiłem auto u rodziców, więc mamy czym się przemieszczać.
- Witajcie - mama ściska mnie i Shai, po czym zagląda do wózka. - Ojej, a to jest mała Joyce! Jaka słodziutka, po prostu do schrupania! - Zachwyca się moja mama.
Opowiedziałem jej o całej sytuacji z Shailene, a także o Liamie. Powiedziała, że bardzo dobrze zrobiłem... i to ona uświadomiła mi, że to ja będę prawdziwym ojcem Joyce, bo ją wychowuję, opiekuję się nią i ją kocham. Nieważne, że spłodził ją Liam. To ja jestem jej ojcem.
- Mogę poprowadzić wózek? - Pyta mama.
- Jasne, proszę - Shailene uśmiecha się do niej, po czym jej wzrok pada na mnie i rzuca mi niezwykle chłodne spojrzenie. Tak jakby chciała mnie zamrozić, aż się wzdrygam. Och, nie studź mojego płonącego serca swoim zimnym spojrzeniem, chciałoby się rzec.
***
Docieramy do domu, w którym musiała zebrać się oczywiście cała rodzina. Przez to, że mam czwórkę rodzeństwa, a oni mają już swoje rodziny, jest nas naprawdę dużo.
Siadamy do stołu i zaczynamy jeść obiad.
- To jakie macie teraz plany? - Pyta tata, patrząc na mnie i Shailene. - Skończyliście z aktorstwem, czy macie zamiar dalej grać w filmach?
- Na razie jeszcze się nad tym nie zastanawialiśmy - kłamię i zauważam, że Shai patrzy na mnie ukradkiem. Zorientowała się, że skłamałem? Ale przecież ona nic nie wie o propozycji, którą dostałem od menadżerki. Muszę z nią o tym pogadać, ale to później.
- Theo, mogę cię prosić na chwilę? - Pyta James, kiedy kończę swój obiad. - Muszę z tobą o czymś pogadać.
- To nie może poczekać? - Odpowiadam, marszcząc brwi.
- No cóż, niezbyt.
- Okej, chodźmy - mówię i wychodzimy z pomieszczenia, kierując się do ogrodu.