Rozdział 1

270 17 22
                                    

       Mieszkanie po ciotce Porty było niesamowitym przejawem jej życzliwości, z której, niestety, nie słynęła za życia. Byłem jej jedyną najbliższą rodziną, dlatego mieszkanie stało się spadkiem akurat dla mnie. Zresztą, nie mogłem narzekać. Apartament zajmował całe piętro kamienicy usytuowanej w centrum miasta, miało pięć pokoi, kuchnię z jadalnią oraz dwie przestronne łazienki. Dla samotnie żyjącego policjanta, lokum o takich rozmiarach było spełnieniem nierealnych marzeń. Cieszyłem się z takiego spadku, dopóki na miejscu nie spotkała mnie dziwna niespodzianka.

W testamencie ciotki zawarte było zdanie: ,,Wszystko, co do mnie należało, w szczególności lokum, sprzęty, meble, (również zwierzęta i lokatorzy), ma zostać uznane jako spadek dla syna mojej bratanicy, pana Williama Killera". Oświadczenie zawarte w nawiasie zdziwiło mnie już podczas ogłoszenia testamentu. Prawdziwe znaczenie poznałem jednak na miejscu.

Gdy stary dozorca podarował mi klucze do mieszkania, a chłopiec z piętra wyżej pomógł wnieść moje bagaże, stanąłem w korytarzu mieszkania. Niemal od razu zwalił mnie z nóg zapach tytoniu i czegoś, co było w zaawansowanej fazie rozkładu. Skrzywiłem się z obrzydzeniem i pomimo tego, rozejrzałem z ciekawością.

Korytarz o dużych rozmiarach prowadził do pomieszczenia wyglądającego na salon. Nie ujrzałem go dokładnie, gdyż mój wzrok przyciągnął płaszcz wiszący na wieszaku. Podszedłem zaintrygowany tym, czyj płaszcz wisiał w pustym mieszkaniu. Odzienie było koloru czarnego i na pozór wyglądało jak każde inne. Kiedy przyjrzałem mu się dokładniej, zauważyłem przyszyte na wysokości bioder dwie duże łaty w kształcie otworów rezonansowych, jakie można spotkać choćby przy skrzypcach. Łaty były w kolorze bordowym. Zdumiałem się, bo na pewno ciotka Porty nigdy nie ubrałaby czegoś takiego, o ile w ogóle wcisnęłaby się w takie ubranie. Policyjny instynkt uruchomił się w mojej głowie od razu. W tym czasie, chłopiec z góry wniósł ostatnią walizkę i życzył dobrego dnia. Pożegnałem go i zamknąłem drzwi do mieszkania.

— Hmm... Cuchnące królestwo starej ciotki — mruknąłem i pozostawiłem korytarz.

Byłem w tym mieszkaniu zaledwie raz, kiedy miałem osiem lat i zostałem zmuszony przez babcię i dziadka do odwiedzenia ciotki. Pamiętałem, że w salonie znajdowały wielkie okna z widokiem na kwitnące drzewa. Rozglądając się uznałem, że nic nie uległo zmianie od czasów mojej ostatniej wizyty. Do dziś wisiały firanki zżarte przez mole, a staroświeckie meble uginały się pod liczbą pamiątek i zdjęć. Wszystko pokryte było grubą warstwą kurzu. Zacząłem przez to kaszleć, gdyż odezwała się moja alergia. Szybko udałem się do okna i otworzyłem je szeroko. Smród miasta przegrał jednak ze smrodem mieszkania.

— Cholera no! Zaduszę się tu zanim zdążę pomieszkać nawet przez jedną noc!

Wyminąłem pośpiesznie dwa ciężkie fotele oraz kanapę i skierowałem się do kuchni. Miałem złe przeczucia już od salonu — jak się okazało, były one słuszne.

Blaty kuchenne zostały zawalone przed komplet szkła laboratoryjnego. Probówki, menzurki i pozostałe naczynia były wypełnione podejrzanymi cieczami, lodówka zaś została zamknięta na kłódkę i zastawiona krzesłami.

— Do cholery...

Zauważyłem przez drzwi, że stół ustawiony w jadalni uginał się pod ilością chaotycznie ułożonych na nim papierów. Anarchia tego domu była niezwykle zastanawiająca. Płaszcz, lodówka odcięta od świata, sterta śmieci, smród i kurz. Nie oznaczało to niczego dobrego.

Opuściłem jadalnię i przemieściłem się chyba do największej prywatnej biblioteki, jaką można było posiadać w mieszkaniu. Książki niemal wypadały z półek, piętrząc się od desek podłogi, aż po wysoki sufit. Sprawa wydawania całego majątku ciotki w końcu ujrzała światło dzienne.

ZABÓJCZE ŁOWY 1 - 9Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz