Rozdział 2

78 6 3
                                    


     Cross Keys Close było celem naszej popołudniowej wędrówki. Nieco mroczy, poskręcany zaułek ulic, w zupełności pasował do aury szaleństwa wokół Huntera i jego szemranych klientów. O kolejnym z nich przekonałem się właśnie tego dnia.

Dotarliśmy pod otynkowany na biało budynek, przed wejściem do którego stała samotna postać. Była ubrana w czarny, skórzany płaszcz, a na głowie nosiła kapelusz z dużym rondem. Wraz z każdym krokiem zbliżającym nas do niej, czułem narastający niepokój.

— Do kogo idziemy? — spytałem. Jad, jak zwykle zrelaksowany, palił papierosa przez drogę.

— Do mojej klientki. Nazywa się Elleh Papermood. Jest jedną z londyńskich prekursorek nowoczesnej medycyny niekonwencjonalnej. Dosyć popieprzona osoba, jak na kogoś o takich możliwościach intelektualnych.

— Hmm... Oceniasz swoich klientów — wtrąciłem.

— Nie moich klientów, a ich sprawy. Zresztą sam zobaczysz — odparł, gdy stanęliśmy przez białym budynkiem. Postacią w kapeluszu okazała się młoda dziewczyna, o czarnych włosach i z fajką w ręku. Zmierzyła nas niezwykle chłodnym spojrzeniem.

— Dzień dobry, Amando. Zastaliśmy może twoją matkę? — zapytał Jad na przywitanie. Owa Amanda wzruszyła nieznacznie ramionami.

— Łajdaczy się na górze — odparła, paląc fajkę. Jej zapach rozwiał się po całym zaułku. Mnie zakręciło w nosie z wrażenia, a Jad uśmiechnął się półgębkiem.

— Oczywiście... Zatem złożymy jej wizytę. Dziękuję ci i życzę miłego dnia — odparł, ruszając w kierunku wejścia. Udałem się za nim, czując przy tym przeszywający wzrok dziewczyny.

— Ale przemiła — mruknąłem pod nosem, kiedy znaleźliśmy się z dala od niej.

Jad przemknął przez otwarte drzwi i zaprowadził mnie do niesamowicie zimnej klatki schodowej. Zadrżałem od tego, a on ruszył w kierunku schodów.

— Pani Papermood mieszka na drugim piętrze. My wejdziemy od strony gabinetu — wyjaśnił mi. Wchodził po schodach przede mną, a kiedy brał pierwszy zakręt, nie omieszkał posłać mi przeciągłego spojrzenia. Miałem zamiar to skomentować, jednak zdrowy rozsądek podpowiedział mi, że nie przyniosłoby to niczego pożytecznego.

Na drugim piętrze znajdował się korytarz. Został on oświetlony przez kryształowe lampy. Przypatrzyłem im się przez moment, aby po chwili mój wzrok mógł powędrować na pewną tabliczkę umieszczoną przy drzwiach. Informowała ona o godzinach otwarcia gabinetu, którego nazwa brzmiała Oddech Wschodu. Jad podszedł do drzwi tuż obok tabliczki i zapukał nad wyraz głośno.

— Nie ma dzwonka? — mruknąłem zdumiony. Po moim pytaniu nie minęło nawet pół sekundy, kiedy ktoś otworzył drzwi. Widząc tego, kto dokonał otwarcia, wbiło mnie ze strachu w podłogę.

Był nim mężczyzna, który swoją tuszą wypełniał całą przestrzeń widoczną za drzwiami. Mierzył ponad sześć stóp wysokości, całą jego twarz pokrywały kolczyki, a jej wyraz przypominał oblicza demonów, których to cała chmara zdobiła jego koszulkę. Żywa inspiracja dla twórców horrorów spojrzała na nas swoimi świńskimi oczkami uważnie. Jad zdobył się przez to na jeszcze szerszy uśmiech.

— Dzień dobry, pamięta mnie pan, prawda? Jad Hunter, a to mój przyjaciel, Billy Killer. Pani Papermood oczekuje nas — powiedział.

Demoniczny odźwierny ruszył się opornie i wycofał z przejścia. Jad wkroczył do Oddechu Wschodu dziarskim krokiem, zaś po moich plecach przepłynęły krople potu wywołane poczuciem panicznego strachu. Pisklak szatana przyglądał się nam przez cały czas, aż przekroczyliśmy próg gabinetu.

ZABÓJCZE ŁOWY 1 - 9Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz