Rozdział 5

61 3 3
                                    


Na Name Street wróciłem ponad godzinę później. Kiedy wchodziłem do mieszkania, zadzwoniła do mnie Alsa z porcją najświeższych wiadomości. Wraz z Nixonem odkryli, że nasza ofiara tylko raz pojawiła się w pralni, zostawiając ubranie na nazwisko Harold Erensztad. Pracująca tam kobieta zapamiętała go dosyć dobrze, gdyż pojawił się z pewnym typem, którego zachowanie wzbudzało wiele wątpliwości. Był on kierowcą niebieskiego mitsubishi, i kiedy tylko ofiara pozostawiła swoje ubrania, obydwaj odjechali razem gdzieś w kierunku centrum. Jednak nie to spowodowało, że przez chwilę stałem w bezruchu na korytarzu swojego mieszkania. Egon i moja przyjaciółka ustalili, że po ubranie zgłosiła się pewna dziewczyna w towarzystwie przerażającego, milczącego mężczyzny.

— Amanda i Clemensy... Dziewczyna z fajką — wyszeptałem, czując uścisk w gardle.

— Co...? Więc ty wiesz, kim oni byli? — spytała zaskoczona Alsa.

— Widziałem ich. Papermood jest matką tej gówniary — odparłem.

— Cholera. I co teraz?

— Załatwcie to, aby mitsubishi było poszukiwane przez wszystkie patrole w mieście. Tymczasem ja muszę...

Billy, wszystko w porządku? — przerwała moja przyjaciółka, słysząc brak entuzjazmu w moim głosie.

— Brutalna rzeczywistość uderzyła mnie w nos. Wiesz, co robić. Zadzwonię do ciebie później — powiedziałem i rozłączyłem się pośpiesznie. Schowałem telefon do kieszeni i dopiero wtedy poczułem, że moje ręce drżały niekontrolowanie. Z trudem zdjąłem kurtkę oraz buty, potem zacząłem nadsłuchiwać.

W mieszkaniu panowała cisza wraz z ciemnością, dlatego niepewnie włączyłem jedno ze świateł w przedsionku.

Czyżby nie wrócił...?

Kiedy pomieszczenie zalało się ciepłym blaskiem, dostrzegłem, że na deskach znajdowały się mokre ślady stworzone przez mopa. Ktoś musiał zostawić zabłocone ślady, dlatego nie miałem wątpliwości, że psychopata także przebywał w mieszkaniu. Przekląłem go w duszy i udałem się do salonu. Luxor zerwał się z fotela z głośnym miauknięciem. Podbiegł, otarł się kilka razy o moje nogi i uciekł do kuchni w kierunku swojej miseczki.

— Nawet ciebie zagłodzi — mruknąłem i udałem się za nim. Dosypałem mu trochę karmy. Kot rzucił się na nią tak, jakby nie jadł od trzech lat i pogrążył się w swoim zwierzęcym świecie pełnym ekstazy wnikającej z pożywienia.

Westchnąłem cicho i pokierowałem wzrok na drzwi do pokoju Jada. Ich widok spowodował, że poczułem się tak, jakbym stanął przed zamkniętym przejściem do grobowca. Machnąłem na nie ręką i udałem się do łazienki. Doprowadziłem się tam do porządku, myjąc ostrożnie opuchniętą twarz i pozbywając się resztek zaschniętej krwi. Jad, co prawda, nie złamał mi nosa, lecz celnie trafił w chrząstkę. Powodowało to, że nieustannie odczuwałem pulsujący ból.

Musiał trenować jakieś sztuki walki czy coś... Jest za chudy, aby mieć taką krzepę.

Oparłem się o umywalkę i westchnąłem ciężko. Zabolał mnie przy tym także brzuch, w który oberwałem dzisiaj już dwa razy.

To wszystko przez te leki. Nie mógł mówić tego na poważnie. Przecież oddał swoje życie w moje ręce. Ale może się mylę?

Jeżeli Jadowi chodziło o zrujnowanie mojej psychiki, był na jak najlepszej drodze do osiągnięcia swojego celu, niż mógł to sam zakładać.

Zarzuciłem na siebie sweter, przebrałem w luźne spodnie, a na nogi wcisnąłem wełniane skarpety. Wróciłem do kuchni, przygotowując w kilka chwil herbatę. Zasiadłem przy stoliku, mając przed nosem aromatycznie pachnący, gorący napój, dzięki któremu mogłem odetchnąć po dniu dzisiejszym. Zgłodniałem od tego, dlatego zabrałem się do robienia późnego obiadu. Paczki z papierosami należące do Jada znajdowały się wszędzie, więc kiedy znalazłem jedną z nich wśród talerzy, nie potrafiłem sobie odmówić. Wziąłem jednego, odpaliłem i zaciągnąłem się porządnie. Dym przedostał się do moich płuc, na co westchnąłem z zachwytem. Frajda skończyła się wtedy, kiedy zacząłem kaszleć jak najęty. Odstawiłem pośpiesznie papierosa do hunterowskiej popielniczki, popiłem dwukrotnie herbatę, a potem wróciłem do palenia. Nie robiłem tego od dwóch lat, dlatego atak kaszlu nie okazał się zaskoczeniem. Przeszkadzał mi bardziej smak, który pozostał w ustach kiedy skończyłem palić. Zapach tytoniu unosił się na długo w powietrzu, gdy przygotowałem jedzenie dla siebie. Ciszę panującą w mieszkaniu przerwało uderzanie sztućcami i pomiaukiwanie Luxora, który znalazł świetną zabawę w jadalni. Przestrzegłem go, aby nie strącał wazonu ze stołu, po czym spojrzałem na zegarek. Było przed dwudziestą, a mnie chciało się szaleńczo spać.

ZABÓJCZE ŁOWY 1 - 9Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz