Rozdział 6

27 2 6
                                    

         Na Name Street nie wróciłem wcale tak szybko, gdyż dostałem nagle wezwanie do Scotland Yardu. Zdumiało mnie to niezmiernie, gdyż do szczęścia potrzebowałem jeszcze tego. Dotarłem na piętro Wydziału Śledczego w wisielczym humorze, przywitany przez pustki. W niedzielę było tutaj mało osób, a jedyną którą ujrzałem była Butch. Uśmiechnąłem się do niej szeroko, a ona równie ciepło przywitała się ze mną.

— Masz w oczach coś, co mnie niepokoi. Coś się stało?

— Katastrofa, Johan. Po prostu katastrofa — odparłem i ruszyłem z nią korytarzem. — Jeszcze do tego wzywa mnie Landdor, do tego w niedzielę! Chyba się powieszę. A ty dlaczego tutaj jesteś w ten piękny dzień?

— Z tego samego powodu, co ty. Landdor też do mnie zadzwonił i poprosił, abym przyjechała.

— No to zapowiada się ciekawie — wtrąciłem, po czym zatrzymaliśmy się przed gabinetem naszego szefa.

— Pożre nas?

— Oby nie — mruknąłem i zapukałem raz, po czym weszliśmy do środka.

Landdor siedział w gabinecie za biurkiem i rozmawiał przez telefon. Widząc nas, zmierzył wzrokiem Butch, a potem gestem wskazał, abyśmy usiedli.

— No tak, tak... Sytuacja wygląda tak, jak w raporcie. Dobra, powiem ci wieczorem co i jak. Na razie, do usłyszenia! — powiedział i rozłączył się. Wymieniliśmy spojrzenia pomiędzy sobą.

— No hej. Niedziela powinna być wolna, więc przechodzę od razu do rzeczy — rzekł i zastukał palcami w stół. — W przyszłym tygodniu nie będzie mnie i Cole'a, ponieważ mamy służbowy wylot do Monachium, także Killer, bez żadnych cudów, tak? A pani, komisarz Butch, na polecenie komendanta Horowitza, zostaje pani udzielone prawo szefostwa nad Wydziałem Śledczym pod naszą nieobecność.

— Poważnie? Hmm... To znaczy... Dziękuję, nadinspektorze Landdor — odparła zaskoczona Butch. — Na pewno nic złego się nie wydarzy, a wszyscy będą chodzić jak w zegarku.

— Na to liczę. Niech pani zerknie tylko na to i podpisze, bo musi zgadzać się ta papierkowa robota. — Landdor podał jej pliczek dokumentów, a gdy Johan zaczęła je czytać, nasz szef ponownie spojrzał na mnie.

— Żadnego Huntera, żadnych strzelanin, skośnookich małp i mafii, jasne?!

— Oczywiście, szefie! Wszyscy będziemy pracować wzorowo!

— On naprawdę nie ma pojęcia, że robi z siebie debila — mruknęła do mnie Butch, gdy parę minut później opuszczaliśmy Scotland Yard.

— Odkąd tu pracuje, zawsze tak było — odparłem, a gdy wychodziliśmy na parking, nie mogłem się powstrzymać od zadania kilku pytań.

— Hmm... Wieczór zostaje pomiędzy nami, tak?

— Oczywiście — odparła szeptem. — Jad i Maria zabiliby mnie za to.

Uśmieszek nie schodził mi z twarzy nawet wtedy, gdy podeszliśmy do mojego motocyklu.

— Gdzie teraz jedziesz? — spytała Johan.

— Albo na Name Street, albo do mamy. Albo daleko przed siebie — odrzekłem. Ona spojrzała na niebieskie, letnie niebo i zaśmiała się.

— Pojedźmy gdzieś razem.

***

Wróciłem na Name Street przed północą. Nie zastałem żadnych śladów życia oprócz szaleńczego Luxora, dlatego od razu poczułem niepokój. Bo to, że skończyłem z Jadem nie oznaczało, że nagle miałbym przestać się o niego martwić.

ZABÓJCZE ŁOWY 1 - 9Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz