Rozdział 8

29 3 0
                                    

         Zawsze wychodziłem z przekonania, że powroty z niecodziennego odchyłu od rzeczywistości bywają trudnie do zniesienia. Mając na ustach słodki smak babeczek upieczonych przez Bucię, a w sercu śmiech uradowanej Eleanor, ściskając hunterowską dłoń, pojawiliśmy się wspólnie przed ósmą w Scotland Yardzie w poniedziałek. Na korytarzu wiało pustkami, nie licząc głośnego buczenia non stop pracujących drukarek w biurze na końcu. Westchnąłem cicho pod nosem i wszedłem z Jadem do naszego biura. Gołąbki już tam na nas czekały.

— Albo wy mieszkanie ze sobą potajemnie, albo ja nie mam pojęcia jak wy to robicie, że bez problemu jesteście tutaj tak wcześnie. Przecież mieszkam stąd w odległości piętnastu minut spacerem, a jesteśmy z Jadem zawsze na styk — pomarudziłem od rana. Alsa wymieniła z Egonem rozbawiony uśmiech, a on wzruszył nonszalancko ramionami.

— Odległość nie ma znaczenia dla szaleństwa, Billy — odparł. Jad parsknął donośnym śmiechem i skinął na drzwi wejściowe.

— A kogo to widzą moje oczy w ten przepiękny marcowy poranek? — spytał. Spostrzegłem, że nasz dobry znajomy odpowiedzialny za kontrolowanie W.A.T.S.O.N.'a stanął w wejściu z szerokim uśmiechem.

Jink Xu, Brytyjczyk o azjatyckich korzeniach, miał w oczach tyle rozbawienia, jakby nigdy nie spotkał się z ideą ponurego poniedziałkowego rozpoczęcia tygodnia. Egon zmarszczył brwi ze zdziwieniem, a Jad zagwizdał donośnie. Jink Xu eksplodował z emocjami bez ostrzeżenia.

— Wychodzę z tego pieprzonego podziemia. Rozpatrzyli pozytywnie moją prośbę o przeniesienie! — zawołał entuzjastycznie. Zdumiałem się na tą wiadomość nie mniej niż moi przyjaciele.

— Co? Gdzie cię przenoszą? — spytał Egon. Jink Xu zatarł ręce z radością.

— No jak to gdzie? Do was! Do Wydziału Śledczego! — obwieścił. Słysząc to, Egon wydał z siebie zduszony okrzyk.

— Poważnie?

— Oczywiście, że tak! Trzy lata starałem się o to. W końcu się udało, do cholery!

— Może nie będzie aż tak źle po odejściu Cockayenne'a? — stwierdziłem, kiedy wypiliśmy wspólnie gratulacyjną kawę. — Co prawda ten skurwysyn z tlenionymi kłakami będzie zatruwał nam życie, ale Jink Xu. To ci dopiero niespodzianka, Jad.

Moje szczęście przytaknęło mi z zadowoleniem i przeczytało coś na ekranie telefonu. Dopiliśmy kawę w przyjaznej atmosferze, mówiąc o rzeczach nad wyraz istotnych dla każdego z nas.

— Jad, masz ochotę wyjść gdzieś dzisiaj wieczorem? — spytałem. Wzruszył ramionami.

— Najpierw pojedziemy na pogrzeb — odparł. Zdumiałem się na to.

— Jaki znowu pogrzeb?

— Wrighta.

Skrzywiłem twarz w zastanowieniu, a Jad przewrócił oczami z politowaniem.

— Pomyśl, kochany. Gdybym nie miał ważnego powodu, nie ciągnąłbym ciebie na takie ponure zjazdy rodzinne. A tak, może nie będzie aż tak drętwo jak zakładam...

Nie dokończył swoich niedorzecznych rozważań, gdyż przesiadującemu z nami Jink Xu zadzwonił telefon. Wyciągnął go pośpiesznie z kieszeni i odebrał z przejęciem w oczach.

— Jink, słucham. Tak. Tak. Rozumiem. Tak. St Bartholomew's Hospital? Okej, rozumiem. Nazwisko... Jak? Solowanikov? Dobra. Zaraz tam pojadę.

Jad zamarł w jednej chwili. Wymienił najpierw ze mną spojrzenie, a Jink Xu dostrzegł, że następnie hunterowe ślepia wlepiły się przeszywająco w jego twarz.

ZABÓJCZE ŁOWY 1 - 9Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz