Rozdział 1

36 4 0
                                    

         Przebudzenie z uczuciem porównywalnym do połknięcia gumowych podeszew nie należało do najprzyjemniejszych. Nieustanne pragnienie, suchy przełyk i ból głowy odbierały możliwość prawidłowego funkcjonowania. Krzywiąc się na wszystkie możliwie sposoby, przewróciłem się na drugi bok. Spostrzegłem, że leżałem w łóżku sam. Usiadłem z trudem i ziewnąłem szeroko.

— A jego to gdzie podziało? — mruknąłem. Przetarłem nieco podpuchnięte oczy zastanawiając się nad tym, co miało miejsce wczorajszego wieczora. Moje ubrania leżały na podłodze, a na dywanie Jada pozostały resztki tortu i papieru prezentowego.

— Hmm... No tak — stwierdziłem i wstałem z bólem. Przeciągnąłem się, zaczerpnąłem głęboko powietrza i udałem do szafy Jada. Odnalezienie czegoś do ubrania nie stanowiło problemu, a nago nie wypadało chodzić po mieszkaniu. Ubrawszy coś na siebie, wyszedłem z jaskini lwa do kuchni. Wszędzie zauważyłem brudne naczynia, świadczące o poziomie wczorajszej imprezy. Butelki, pozostałości po opakowaniach z prezentami, konfetti i inne fanaberyjne zachcianki Jada, leżąc na podłodze, migotały w porannym świetle wpadającym przez okno.

Zajrzałem ukradkiem do salonu. Alsa zajęła kanapę, a Egon fotel, leżąc w mało wygodniej pozycji. Oceniłem pośpiesznie liczbę potencjalnych strat. Nie było aż tak źle, dlatego z zadowoleniem wszedłem do łazienki. Załatwiłem tam co musiałem, a następnie stanąłem przed lustrem. Szybko stwierdziłem, że jeszcze kilka miesięcy temu uciekłbym stamtąd z jękiem rozpaczy. Dzisiaj jedna, po regularnym bieganiu i treningu z Nixonem, moje ciało z każdym dniem wyglądało coraz lepiej. Z uśmiechem na ustach wróciłem do kuchni. Zastawiając wodę na herbatę, zapatrzyłem się przez kilka chwil na widok za oknem – skwer po drugiej stronie ulicy tonął w zieleni, a słoneczny blask otulał ceglany dom po drugiej stronie ulicy. Marzec prawie dobiegał końca, a to właśnie wczoraj obchodziłem swoje jedyne w życiu ćwierćwiecze. Urwaliśmy się z Alsą i Egonem wcześniej ze Scotland Yardu, załatwiając bez problemu formalne sprawy związane z ostatnim dochodzeniem. Przewidywałem wiele rzeczy i skupiłem na nich myśli, póki woda z czajnika nie zaczęła parować. Zalałem jedną z moich ulubionych herbat, usiadłem przy stole i westchnąłem.

Nieobecność Jada zaczęła mnie trapić, dlatego pozostawiłem kuchnię, przeszedłem przez jadalnię i bibliotekę, kierując się wprost do mojego pokoju. Zastałem w nim Jada – siedział nad stertą starych dokumentów i czytał całe mile zdań zapisanych drobnym druczkiem. Złapałem się za głowę i zamknąłem drzwi za sobą.

— Mam cię, ty draniu — powiedziałem i wskoczyłem do łóżka. Jad rozpromienił się i odrzucił dokumenty.

— Nie chciałem cię budzić, wiesz? Męczy mnie jedna sprawa, dlatego chciałem mieć wszystko za sobą — wytłumaczył się. Odgarnąłem mu długie włosy za ucho. Jad przytulił się do mnie, oddając niesamowite dawki przyjemnego ciepła.

— Jesteś niemożliwy, wiesz? Ledwo co rozróżniam kierunki świata w takim stanie, podczas gdy tobie chce się rozwiązywać jakieś sprawy — stwierdziłem. Jad zachichotał, zaczynając drapanie moich pleców.

— Po przespanej nocy po spożyciu alkoholu lepiej mi się myśli. Nie wypiłem tyle, aby mieć kaca — odparł. Zamknął oczy, odprężając się w moich ramionach. Zapomniał o drobnych druczkach, o medialnej wrzawie wokół jego osoby. Porzucił na moment usilne próby odszukania mężczyzny z ważką. Skupił się na odnalezieniu moich ust. To wystarczyło, abym mógł odciągnąć go z mrocznego świata jego umysłu i wypełnić moją osobą. Albo to on wypełnił mnie? Trudno mi było to ocenić, kiedy ogień pomiędzy nami został wzniecony na nowo.

Jadowi nie brakowało fantazji, a mnie nie słabła ochota. Dopasowanie się w pewnych kwestiach nie było aż tak trudne, jak myślałem jeszcze kilka miesięcy temu. Jad spisywał się świetnie w wielu aspektach. Obiecywał dużo, a robił zdecydowanie więcej. Czasami nie ważne było gdzie, ale jak. Tą zasadą Hunter kierował się ostatnio coraz częściej. Żadnych decyzji nie podejmowałem z przymusu, a Jad nie naciskał nigdzie. Wspierał mnie we wszystkim, obiecując zawsze swoją obecność. Było tak właśnie w momencie, kiedy w niedzielę przybyliśmy na Chadwick Road.

ZABÓJCZE ŁOWY 1 - 9Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz