Rozdział 2

67 4 5
                                    

Sheryl zrobiła nam na śniadanie pyszną jajecznicę z kawałkami boczku i prażoną cebulką. Siedząc przy jednym stole, rozmawialiśmy o wszystkim, co wydarzyło się od czasu aresztowania Tony'ego Fingersona. Temat musiał zejść także na Huntera. Bardzo tego nie chciałem, jednak nie wypadało mi przyznać się do tego przed nią.

— Zniknąłem tak zupełnie bez słowa na noc. Chyba będę musiał jakoś się z nim skontaktować — oznajmiłem jej mało chętnym tonem. Sheryl napiła się kawy i wzruszyła ramionami.

— Zadzwoń do niego z mojego numeru, a ja pójdę przygotować nam kąpiel — powiedziała. Podała mi swój telefon, a wtedy przytrzymałem ją w talii i ucałowałem delikatnie. Odeszła następnie, zostawiając mnie samego. Uśmiechnąłem się pod nosem, potem wziąłem smartfona do ręki. Numer do Jada znałem na pamięć, dlatego wybrałem odpowiednie cyfry. Wystarczył jeden sygnał, aby odebrał.

Hunter, słucham...? — odezwał się głosem pełnym zdenerwowania. Zdumiałem się niemało na to.

— Eee... To ja — powiedziałem. Usłyszałem po drugiej stronie nagły świst i głośne westchnięcie ulgi.

Ty...?! A mówił ci ktoś, że jesteś największym rozjebem?! — wrzasnął niespodziewanie Hunter. Wybuch ten spowodował nagły ścisk w moim brzuchu.

— Jad, ja... Eee... Wiem, powinienem był dać ci znać o tym, że nie wrócę na noc...

— Szkoda, że ze chuja nie pomyślałeś o tym wcześniej! Wziąłeś tą swoją dupę, poszedłeś biegać i co? Lądujesz w łóżku z tą dziewczyną! — wykrzyczał z furią. Otworzyłem usta ze zdumnienia.

— Skąd ty to wiesz? — wydusiłem z siebie.

— No kurwa mać. Dzwonisz do mnie z numeru Sheryl.

Na mojej twarzy pojawił się rumieniec, który wielkością musiał dorównywać powierzchni Szkocji.

— Boże, no tak. Przepraszam — wyszeptałem, łapiąc się za czoło z własnej głupoty.

Te przeprosiny, to wiesz gdzie możesz sobie wcisnąć! — syknął jadowicie. Podziałało to na mnie niczym płachta na byka.

— Tak. Zapomniałem, że jesteś moją matką, której jak gówniarz, muszę meldować się o każdej porze i informować, co robię! — zakpiłem. Jad trzasnął dłońmi o coś, gdyż usłyszałem kolejny huk po drugiej stronie.

— Mieszkamy wspólnie, tak? Pomagam ci ze wszystkim, ratuję dupę, sprzątam pod twoje dyktando i robię nie wiadomo co jeszcze! A ty co? Masz problem z tym, aby chociaż dać mi znać, że nie wracasz na noc do domu! Nie mam zamiaru ciebie kontrolować, ale znikasz mi nagle bez słowa! Zrozum mnie!

— Jad...! — przerwałem mu ten nagły wylew troski.

— Nie przerywaj mi! — syknął. — Jestem na ciebie wściekły! Nie próbuj mnie uspokajać, jasne? — obwieścił i wziął oddech. — Nie zobaczymy się dzisiaj w Scotland Yardzie, jadę do Soho. Informuję, że nie wrócę do domu co najmniej do dziewiętnastej, dlatego to ty masz zająć się naszym kotem, rozumiesz?! — wyrzucił z siebie i w jednej chwili rozłączył się.

Ucho niemal zwiędło mi od jego wyrzutów, podczas gdy w głowie myśli zagotowały się w swoim natłoku.

— Ty patafianie zbolały! — zakląłem z chęcią rzucenia telefonu. Prawie wysunął mi się z rąk, jednak złapałem go w ostatnim momencie.

— Wszystkich was popieprzyło — mruknąłem. Skorzystałem z nieszczęsnego telefonu ponownie, wybierając numer do Alsy. Standardowo, odebrała za trzecim sygnałem.

ZABÓJCZE ŁOWY 1 - 9Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz