Rozdział 1

19K 554 32
                                    

Wszystkim czytającym życzę miłego dnia!  😁

Ze snu wyrywa mnie dzwoniący telefon stacjonarny. Numer na niego ma tylko moja matka i najlepsza przyjaciółka Mia. W myślach analizuję, czy opłaca mi się wstawać, bo wiem, że gdy raz wyjdę spod ciepłej kołdry, nie ma szans, żebym drugi raz usnęła. Decyduję się na zignorowanie denerwującego dźwięku i zostaję w łóżku. Telefon ucicha, lecz po chwili rozdzwania się po raz kolejny. Zrezygnowana otwieram zaspane oczy. Od razu zaczyna mnie razić światło wpływające do pokoju przez duże okna. Podnoszę się do pozycji siedzącej, wsuwam nogi w kapcie o kształcie głowy lwa i idę powolnym krokiem za dźwiękiem telefonu. Przechodzę przez mały korytarz do kuchni, by odebrać denerwujący telefon.

- Jeżeli masz odwagę dzwonić do mnie o... - Zerkam na zegar na ścianie naprzeciwko. - Siódmej rano, lepiej, żebyś miała dobry powód. - Morderczym głosem zaczynam rozmowę z osobą, która zakłóciła mi sen.

- Oj przestań, marudo. Jest ranek, przepiękny, nowy dzień! -Słucham nazbyt optymistycznego głosu Mii.

- Co się stało? Odgryzłaś jakiemuś chłopakowi wczoraj głowę, czy wygrałaś tym razem na loterii?

- Lepiej. Kojarzysz tego chłopaka z Brooke Street? Tego, który przychodzi czasem do Sweetness na kawę z cynamonem? Wiesz, co zrobił? - Moja przyjaciółka prawie krzyczy do słuchawki głosem, który żartobliwie nazywam elfim skrzekotem. Oddalam trochę telefon od ucha i nastawiam w czajniku wodę na herbatę.

Sweetness to kawiarnia koło Central Parku, której Mia jest właścicielem. Założyła ją od razu po ukończeniu Collegu. Mówi, że od zawsze uwielbiała piec ciasta i babeczki, dlatego też kupiła mały lokal, który przypominał ruinę, przemieniła go w uroczą miejscówkę udekorowaną w niebieskie dodatki i zaczęła sprzedawać swoje wypieki. Miejsce zyskało taką popularność, że w krótkim czasie mojej przyjaciółce zwróciły się koszty kupna, a ona zawsze miała w Sweetness klientów.

Tam się też zresztą poznałyśmy. Przyszłam kiedyś do kawiarni, miesiąc po przyjeździe do Nowego Jorku, żeby pobyć trochę z ludźmi. Zabrałam ze sobą laptopa, żeby trochę popracować nad książką, zamówiłam zieloną herbatę i muffinkę z nadzieją, że skupię się na pracy. Nic z tego. Jak tylko usiadłam na miękkim fotelu w kącie pomieszczenia, by mieć trochę prywatności, dopadła mnie burza brązowych loków i zaczęła wypytywać o dosłownie wszystko. Już po chwili zorientowała się, że nie jestem stąd, przez mój wschodni akcent. Siedziałam tam trzy godziny, herbata mi wystygła, a muffinkę zjadła dziewczyna siedząca naprzeciwko mnie w dużych okularach na owalnej twarzy.

Zawsze uważałam, że Mia ma pewną niezwykłą umiejętność. Potrafi rozmawiać godzinami, nie może wręcz przestać. To typ gaduły, która ze swoją pozytywną energią mogłaby przenosić góry. No i jeszcze te brązowe oczy, które wydaje się, że wwiercają się człowiekowi w środek duszy. Tak jak mówiłam... Skrzeczący elf, nawet rozmiar się zgadza, bo dziewczyna ma zaledwie metr pięćdziesiąt.

- No nie wiem, oświeć mnie. – Znużonym głosem staram się doprowadzić poranną rozmowę do sedna.

- Zapytał się mnie, czy nie pójdę z nim do Devils! Wiesz, tego super klubu w centrum. Podobno ma najlepszy klimat w mieście! Super, no nie? W sumie to czekałam, aż Phill mnie w końcu gdzieś zaprosi, zawsze jakoś tak się na mnie patrzył...

- Czekaj, jaki Phill? - Mój umysł o tak wczesnej dla mnie godzinie nie łączy jeszcze faktów.

- No on! Tak ma na imię ten chłopak z Brooke Street, Phill.

- Aha. - Tylko tyle jestem w stanie powiedzieć.

- Aha? Serio? Tylko tyle, nie cieszysz się? - Z nutą zrezygnowania w głosie, Mia próbuje wyciągnąć ze mnie trochę energii o poranku.

The FeelingOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz