Rozdział 53

8.3K 336 47
                                    

Stałem na płycie lotniska, oparty plecami o jedno z czterech aut. Nasze SUV'y stały w rzędzie, z moimi ludźmi na zewnątrz. Pracownicy LaGuardia przypatrywali się dwudziestce masywnych facetów w garniturach, omijając nas szerokim łukiem. Każdy z moich ludzi był uzbrojony i cholernie dobrze wyszkolony w zabijaniu na rozkaz. Byli moim zabezpieczeniem i koniecznością. Żałowałem, że nie zdecydowałem się na piątą ekipę. Jakikolwiek wypadek nie był nawet brany pod uwagę.

Moja paranoja osiągnęła już dawno punkt kulminacyjny. W momencie, kiedy ostatni raz oglądałem Margo, czułem niepokój. Po zobaczeniu ojca wracającego bez niej, czułem wściekłość. Lecz gdy dowiedziałem się, co zrobił... Czułem strach. Nigdy w całym moim życiu tak się nie bałem.

Przez ostanie miesiące byłem w ciemnym miejscu i widział to każdy. Ludzie wokół mnie oglądali człowieka, którego zżerała determinacja i wściekłość. Nie powstrzymałem się przed niczym, żeby znaleźć moją kobietę. Nikt nie kwestionował moich decyzji i rozkazów. Wiedzieli chyba, że nic by nie wskórali. W ciągu dnia moje oczy przesłaniała czerwień. W nocy była to czerń, najciemniejsza pieprzona czarna dziura, która wyryła w mojej duszy piętno.

Przez trzydzieści lat życia, nigdy nie popłynęła po moim policzku łza. Chyba zbierałem je na te dwa miesiące. Lały się każdej nocy. Bezsilność atakowała mnie w chwili, gdy zostawałem sam w łóżku, które powinno być ciepłe od ciała Margo. Widziałem ją cały czas we własnej głowie. Nie spałem, bo nawiedzała mnie w snach. Zamykałem oczy dopiero nad ranem, gdy nie mogłem utrzymać ich otwartych.

Starałem się grać twardego, ale patrząc po spojrzeniach czarnych, musieli słyszeć, co działo się za zamkniętymi drzwiami. Ryki rozpaczy, apartament rozwalony w drobny mak. Pracownicy nie nadążali ze sprzątaniem tego, co zostawało.

Nikt nie był na tyle głupi, żeby mnie uspokajać. Trzymali się na bezpieczną odległość i każdego dnia pracowali ciężej niż poprzedniego. Policja szybko zrozumiała, że w porównaniu z moimi ludźmi, są marną pomocą. FBI miało związane ręce przez brak dowodów i śladów, które skończyły się w Austin. Bardzo dobrze zajęli się za to moim ojcem, który skończył z zarzutami porwania. O zakończenie jego kariery zatroszczyłem się sam. Zajęło mi to jeden dzień. Wszyscy w firmie widzieli jego upadek. Odebranie udziałów i pakietu kontrolnego jest śmiesznie łatwe, jeśli zależy Ci na tym tak, jak mnie. Został z niczym.

- Szefie? - Przez własne myśli przedarł się głos Bruce'a, mojego zaufanego człowieka.

Mężczyzna okazał się tak samo zdesperowany jak ja, żeby znaleźć Margo. Jednego dnia powiedział mi, że przywiązał się do niej od pamiętnego balu. Czuł żal do samego siebie, że nie ochronił mojej kobiety. Dobrze się dogadywaliśmy i stał się dla mnie kimś w rodzaju przyjaciela. Nie rzucał zbędnymi słowami pocieszenia, za co byłem mu wdzięczny.

Odwróciłem głowę w jego stronę. Stał spięty obok dwójki czarnych, metr ode mnie.

- Za chwilę ich zobaczymy. Wieża wydała zgodę na lądowanie. - Spojrzał na mnie nerwowo.

W jego oczach była niepewność i cień strachu. Ludzie się mnie bali. Tego, do czego mogę być zdolny.

Nie dziwię się. Dałem im do tego powód.

- Dobrze. - Kiwnąłem szybko głową. - Niech wszyscy będą w gotowości. Jeśli cokolwiek się stanie, osobiście wszystkich zabiję.

Dwudziestu mężczyzn dookoła mnie wyprostowało się i położyło dłonie na broni przy paskach ich spodni, obserwując bacznie całe lotnisko.

Wziąłem głęboki oddech i zacisnąłem pięści na materiale czarnych dżinsów. Podwinięte rękawy koszuli w tym samym kolorze chłodziły moje ciało przy dwudziestu pięciu stopniach.

The FeelingOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz