Rozdział 10

1K 45 0
                                    

Hope szła po ulicy cicho stąpając na placach.

Zatrzymała się przed wielkim budynkiem.

Nie wejdę do tego.

Obróciła się na pięcie.

Przekręciła głowę w bok kiedy zauważyła światło w oknie.

Zmrużyła oczy i zaczęła iść.

Zapukała trzy razy zanim jej otworzona.

-Tak?

-Witam..jestem Hope..chciałam..wie pani gdzie jest ratusz?

-Za tym niebieskim budynkiem.

-Dziękuję.-Uśmiechnęła się.

Ratusz nie wyglądał na remontowanego..ba nawet nic się nie zmienił.

Przypominał bardziej ruinę niż budynek.

Hope weszła do środka.

Nikogo nie zastała miała już wracać kiedy dostrzegła jakąś postać.

Złapała ją za gardło i przyszpiliła do ściany.

-A teraz grzecznie mi powiesz dlaczego się chowasz?-Chłopak nie był wcale od niej młodszy może drobniejszy, ale nie starszy.

-Mój pan...on nie chciał.

-Mów do rzeczy...-Zamknął usta.

-Kto jest twoim panem?

-Ja...nie mogę powiedzieć.

-Jesteś jego niewolnikiem?-Milczał.

-Przecież to zakazane.Kto robi coś takiego wiedząc, że to nielegalne.-Przycisnęła go.

Cicho pisnął.

-Albo cię zabiję albo powiesz mi jak do niego się dojść.

-Nie...

-Uwolnię cię od niego.Odzyskasz wolność.-Westchnął.

-Dobrze.Pomogę ci.

Szli przez ciemny las kiedy za  krzaków usłyszeli wycie.

Hope znała ten dźwięk szybko wyjęła nóż.

-Schowaj się za mną...tu jest niebez..-Nie dokończyła, bo poczuła ból.

Osunęła się na ziemię.

-Przepraszam...musiałem to zrobić.-Straciła przytomność.

Obudziła się na miękkiej pościeli w jakiejś sypialni.

Szybko wstała i obejrzała się.

Zabrali jej broń.

Westchnęła pocierając wewnętrzną stroną dłoni policzek.

-Muszę się z stąd wydostać.-Zobaczyła taboret.Podniosła go i z całej siły walnęła w okno.

Odłamki posypały się po podłodze.

Brunetka obróciła się kiedy usłyszała krzyki.

Szybko wyskoczyła z okna.

Wylądowała w pół przysiadzie.

Nad nią stali rozwścieczony facet, którego miała uwolnić.

-Nie możesz!Nie!-Krzyczał, ale ona szybko zaczęła biegnąć.

Biegła ile sił w nogach.

Nie przestawała nawet kiedy zaczęły boleć ją nogi.

Kiedy zderzyła się z kimś.

Nie uciekała o co to to nie...tylko chroniła się przed tym nieobliczalnym facetem.

Zaczerpnęła świeżego powietrza kiedy stała na środku polany.

Wyprostowała się, ale tedy krzyknęła.

Złapała się za udo.Wystawała z niego strzała z niebieskim  piórem.

Zagryzła wargi i zaczęła uciekać.

Nie znała przeciwnika nie miła szans...dopóki nie pozna jego położenia.

Schowała się pod wystającymi korzeniami drzewa.

Szukała czegoś co może jej pomóc.

W tylnej kieszeni natknęła się na jakąś paczuszkę.

Wyciągnęła ją.

W razie potrzeby.

Otworzyła ją.

Małe strzałki.

Nie bardzo jej się przydadzą, ale lepsze to niż nic.

Dziwne, że i tego nie zabrali.

Położyła głowę do ziemi kiedy zawroty głowy nie dawały jej spokoju.

Przyłożyła rękę do obficie krwawiącej rany.

Złapała rękawy koszuli i zdarła je.

Ostrożnie obwiązała nimi ranę.

Krwawienie ustało.

Hope zadrżała widząc szkarłat na palcach.

Starła ją szybko.

Patrzyła uważnie przed siebie, ale nikogo nie widziała.Jakby miała paranoję, ale wiedziała, że tam ktoś jest ktoś kto chce jej śmierci tylko dlaczego?

Wyszła z kryjówki.

Podniosła pudełko.

Usłyszała jakiś świst pochyliła się. Strzała przeleciała obok jej głowy.

Od lewej.Obróciła się.

W krzakach ktoś był.

Niespostrzeżenie wyjęła jedną i rzuciła.

Ktoś warknął.

Mam cię.-Pomyślała.

Ruszyła tam.Odgarnęła krzew, ale wtedy poczuła ostry ból.

Spojrzała siebie.

Z brzucha wystawał jej miecz.

Upadła.

W krzakach siedział krwawiący chłopak.Otworzyła usta, ale poczuła słoną krew.

Przymknęła oczy czekając aż skończy to co zaczął, ale on się nie ruszył.

Patrzył za nią z przerażeniem.

Podążyła za nim wzrokiem.

Niedaleko stał męzczyzna około trzydziestoletni.

-Miło mi cię widzieć...Tristan...

-A mi..ciebie nie...-Warknął zaciskając pięść na koszuli.

-Szkoda ..miło było cię znów zobaczyć po raz ostatni.-Coś mignęło między Hope..metalowy miecz wbił się w pierś chłopaka.Chciała coś zrobić, ale nie mogła była za słaba...za słaba by coś powiedzieć, a tym bardziej zareagować.

-Witaj Wasza Wysokość.-Zwrócił się do niej.

-Jak dobrze poznać kogoś sławnego tak w realu nie tylko z gazet...-Przekręcił głowę.

-Piękna jak jej matka...silna jak ojciec..-Uśmiechnął się.

-Nie martw się skończy się to..po długim bardzo długim czasie pełnym męczarni.-Śmiał się...kiedy znikał w głąb lasu towarzyszył mu ten rechot.

Hope zacisnęła zęby powstrzymując się przed krzykiem spowodowanym dawką kolejnego bólu.

Położyła się na ziemi.

Powoli tracą przytomność.

HunterOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz