Rozdział 23

26 5 4
                                    

Surui od kilku minut siedziała w altance, przyglądając się z odległości poczynaniu klonów. Na razie jedynym co osiągnęły, co zrobiło na niej wrażenie, była właśnie ta konstrukcja - delikatna i przyjemna, jednak "jako dzieło człowieka" odcinająca się od otaczającej ją harmonii natury.

Już zaczynała się nudzić, widząc, jak tylko blondynki naradzają się między sobą, sporo gestykulując i krążąc wokół siebie, jak tygrysy zamknięte w klatce. To ostatnie wrażenie nasiliło się, gdy przez ułamek sekundy dostrzegła rozbłysk , zamykającej się nad nimi kopuły bariery.

Sprytne...

Pomyślała z uznaniem, nadal wysilając wzrok. Z podsłuchiwaniem ich wymiany zdań dała sobie spokój od razu, jak tylko doszła do altanki, na tę odległość nie dochodziły do niej echa nawet głośniej wypowiadanych słów - z jednej strony tego żałowała, dziewczyny ją fascynowały, z drugiej jednak uznała, że może to i dobrze. Czasami im mniej człowiek wie, tym lepiej dla niego.

Już wyglądało, jakby blondynki miały dać sobie spokój z podjęciem jakiejkolwiek próby połączenia się, gdy po całej polanie rozeszło się echo słów:

Hokus-pokus, czary-mary, w jedną złączmy, gdzie dwie stały?

Jakie to kretyńskie... zdążyła pomyśleć zawiedziona kapłanka. Po ich wcześniejszych poczynaniach liczyła na coś bardziej... spektakularnego. Były nieumiejętne, ale miały intuicję i stosowane rozwiązania "siłowe", jak na magię, chwilowo w ich przypadku miały sens.

Gdy przebrzmiały ostatnie zgłoski dochodzącego zewsząd echa, Surui dopadło dziwne uczucie, jakby była nie na miejscu, a przez to miało ją spotkać coś złego. Na chwilę powróciła natura czujnej wiewiórki, która w ciągu wieków niejednokrotnie ratowała jej życie. Zanim zdążyła zlokalizować konkretne źródło zagrożenia, zauważyła, że wszystko wokół niej zaczyna się rozpadać, zupełnie jak mąka rozwiewająca się na wietrze, a wszystkie cząsteczki pędzą w kierunku mlecznobiałej teraz bańki Róży. Najpierw zniknął z widnokręgu las, później sama polanka zaczęła się rozpływać, nie oszczędzając po drodze jej schronienia. Gdy zagłada była o kilka kroków od niej, zdecydowała się wrócić do swojego ciała, pozostawiając rozbitą duszę samej sobie. Zamknęła oczy i wzięła głęboki wdech.

Z ulgą ocknęła się w grocie. Czuła się, jakby wypłynęła spod tafli lodowatej wody, po długotrwałym wstrzymywaniu oddechu. Spojrzała na nieruchomą Asię - nic w jej posągowej postawie, ani nieruchomej twarzy nie wskazywało na wydarzenia, których Strażniczka Gaju doświadczała jeszcze przed momentem. Bacznym okiem zlustrowała otoczenie, jednak nic się nie zmieniło - pieczara nadal pozostawała skąpana w świetle kryształów, przytłumionych dymem palących się ziół. Ich znajomy zapach koił jej skołatane nerwy.

Zadowolona takim stanem rzeczy, postanowiła wyjść na powierzchnię, aby sprawdzić, jak wiele czasu była nieprzytomna. 

Świtało... ostatnie promienie chłodnej Jutrzenki ustępowały pod ciepłym blaskiem wschodzącego Słońca. Surui najbardziej lubiła tę właśnie porę dnia, gdy światło spycha w ciemne zakamarki ostatnie tchnienia nocy. Było tak rześko i czysto... Jej niewielka polanka nosiła ślady kałuż po nocnej ulewie, a chłodny wiatr leniwie szarpał gołe gałęzie drzew. 

Z nostalgią popatrzyła wokół siebie, tak własnie wyglądał dzień, gdy zmarła Jeśmiła. Przed oczami stanęła jej rumiana twarz staruszki... Szybko otrząsnęła się ze wspomnień. Już dawno wypłakała wszystkie łzy żałoby po swojej przybranej matce i mentorce, nie zamierzała się więcej roztkliwiać.  

Teraz nie pozostawało jej nic innego, jak wrócić na dół i pilnować ciała tej dziwnej dziewczyny, aż się przebudzi. Dorzuciła więcej ziół do popielnic, a sama ułożyła się w kącie na skórach - nie spodziewała się, aby Asia szybko wyszła z transu, więc równie dobrze mogła ten czas wykorzystać na pokrzepiający sen.

-------------------------------------------------------------------------------------

Słowa Asi, zwielokrotnione i przytłumione, obiegły całą polanę. Nim ostatnie zgłoski przebrzmiały, a Róża miała czas ją słusznie skrytykować za idealny przykład skrajnej głupoty i infantylizmu, otaczająca je kopuła stała się mlecznobiała, odcinając widoczność poza jej obszarem, a obie dziewczyny poczuły narastającą wokół nich energię. Moc z zewnątrz coraz mocniej napierała na kopułę, powodując jej, już teraz spektakularnie widoczne, kurczenie się. W panice obie wersje Asi stanęły na jej środku, obejmując się, w napięciu czekając na niechybny koniec... który nie nastąpił. 

Zamiast uczucia napierającej powłoki, obie poczuły, że się rozmywają. Nie towarzyszył temu ból, raczej poczucie jedności, zapełnienia pustki, którą do tej pory obie nosiły w sobie. Z każdą uciekającą cząsteczką odparowywała paraliżująca panika, zastępowana doznaniem harmonii. Mieszały się odrębne, momentami zapomniane, pamięć i doświadczenie, emocje i doznania, wiedza, o której one same nie miały pojęcia, a była zakorzeniona u podstawy ich istnienia. Wszystko to kłębiło się i kotłowało, kreując od podstaw ich wspólne, już teraz, jestestwo. Każda emocja była silniejsza, wspomnienie wyrazistsze, obrazy przelatywały jak w kalejdoskopie, nie pozwalając na dokładne obejrzenie.

Nagle wszystko uformowało się w świetliste, niemal przezroczyste drzewo. Było ono ogromne, majestatyczne i zawieszone w pustce. Widziała pulsujące w nim życie od najmniejszych korzonków, przez spękaną korę pnia, po szczyt splecionych gęsto gałęzi, tworzących bezlistną koronę. To, co najbardziej przyciągało wzrok, było jakby wrośniętymi w najszerszej części pnia twarzami. Brodaty mędrzec w podeszłym wieku spoglądał niewidzącymi oczami we wszystkie cztery strony świata.

To do nas dążysz. Jesteśmy twoim końcem i początkiem, Córko Jagi. Dopełnij klątwę, z której powstałaś.

Słowa nie wypłynęły z ust żadnej z twarzy. One po prostu były. Stały się. Dotknęły duszy Asi, budząc w niej zrozumienie.

Drzewo rozprysło się jak kryształowa figurka, oślepiając dziewczynę.

Czuła trawę, na której leżała skulona. Powoli otworzyła oczy, niepewna, co ujrzy.  Ponownie znalazła się na "swojej" polance. Jednak teraz wyglądał ona inaczej...

Była mniejsza od swojej poprzedniczki, to mogła stwierdzić na pierwszy rzut oka. W dodatku przypominała bardziej kotlinkę, jedna z jej stron była wysoką, porwaną skarpą, którą porastał gęsty las mieszany. Soczysta trawa była poprzetykana niezapominajkami, fiołkami leśnymi i kwiatem koniczyny, której aromat doprowadzał do szaleństwa swoją intensywnością, mieszając się z równie słodkim zapachem kwitnącej lipy. Majestatyczne, wiekowe drzewo zajmowało centralną część polanki, jego rozłożysta korona ocieniała jej niemal jedną trzecią.

Wstała nadal lekko oszołomiona, otrzepała się z kilku przyczepionych do niej ździebeł trawy. 

Była sama, po Surui nie było ani śladu. Zdążyła uciec? Pochłonęło ją zaklęcie Asi? Na te pytania nie potrafiła sobie odpowiedzieć. Wolała teraz o tym nie myśleć.

Za to zrodziły się w niej natychmiast inne pytania - jak ma na imię? Jest nadal Asią, czy może ponownie Różą?

I to najważniejsze w tym momencie:

Jak ma się sama stąd wydostać?

Córka JagiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz