Wtranżalam się do przedpokoju, po czym ustawiam walizkę przy wejściu i lękliwie rozglądam się dookoła. Pod trampkami mam miękką wykładzinę, która ciągnie się w lewo, aż do salonu ze skórzaną kanapą i dużym telewizorem. Ów salon łączy się z kuchnią wyposażoną w brązowe szafki, po prawej natomiast jest dość spory gabinet mojego ojca, a naprzeciwko umiejscowione są śliczne drewniane schody, prowadzące na piętro.
Zrzucam z siebie kurtkę i wieszam ją przy drzwiach, a moja mama odkłada na komodę magazyn, który ówcześnie czytała.
— I jak, podoba ci się? — pyta, wyraźnie podekscytowana.
Wzruszam ramionami.
— Jest ładnie — przyznaję.
Jeszcze raz przebiegam wzrokiem naokoło, po czym wskakuję na schody. Człapiąc do swojego pokoju, przejeżdżam palcami po beżowej ścianie, rozkoszując się przyjemną fakturą. Gdy docieram na piętro, nie zastanawiając się długo, popycham drugie drzwi na lewo, jak w czasie jazdy podpowiedziała mi moja mama.
Na samym początku dostrzegam dwuosobowe, prawie że królewskie łóżko, usłane niebieską pościelą w białe paski. Podchodzę do jednej z szafek nocnych i układam na niej telefon, a następnie po miękkiej, białej wykładzinie kieruję się na balkon.
Wychodzę na zewnątrz, a świeże powietrze momentalnie we mnie uderza, rozwiewając moje włosy. Czym prędzej je poprawiam, obawiając się, że moje sterczące uszy ujrzały światło dzienne.
Z małego balkoniku mam doskonały widok na ciemny las i, szczerze mówiąc, bardzo się z tego cieszę. Opieram dłonie o ramę, wsłuchując się w szelest liści. Przymykam oczy, a moje usta bezwiednie rozciągają się w uśmiechu, podczas gdy chłodny wiatr smaga moją twarz.
Po chwili podnoszę powieki, jednak momentalnie zamieram, gdy w głębi lasu dostrzegam jakieś zwierzę. To wielkie psisko z ogromnymi łapami i czarną jak smoła sierścią. Serce przyspiesza mi bicia, ale nim udaje mi się bardziej przyjrzeć, wilczur znika za drzewami.
Zamykam rozdziawione usta, a potem przełykam ślinę i pocieram czoło, nieco zdezorientowana zaistniałą sytuacją.
— Candice, zejdź do nas! — woła mama.
Przykładam dłoń do serca, tym samym usiłując uspokoić jego szaleńcze bicie. Przywidziało mi się. Musiało mi się przywidzieć.
— Candice!
— Idę! — krzyczę w odpowiedzi drżącym głosem.
Zanim schodzę na parter, zerkam jeszcze w gęstwinę leśną, chcąc upewnić się, że nic tam nie ma. I nie ma. Nic a nic.
***
Upycham do komody ostatnią, idealnie poskładaną koszulkę i jestem zadowolona, kiedy szuflada z łatwością się zamyka. Podnoszę się z dywanu z lekkim uśmiechem i boso przemierzam odległość do łóżka, zakopując się w świeżą pościel.
Wyginam się, sięgając po telefon, leżący na szafce nocnej i przy okazji chwytam powieść romantyczną. Równomiernie rozrzucam wilgotne włosy wokoło mojej głowy, by szybciej wyschły, a następnie układam łepetynę na poduszce.
Zagryzam wargę, z zastanowieniem spoglądając w ekran komórki. Gdybym w poprzedniej szkole miała przyjaciół, może ktoś by teraz do mnie napisał. Może by nie zapomniał, że w ogóle istnieję. Poniekąd nie rozumiem, dlaczego wszyscy mnie odtrącali. To dlatego, że dobrze się uczyłam? Dużo osób miało przecież jeszcze wyższe wyniki ode mnie, a byli otaczani gronem znajomych. Chodzi o mój wygląd? Odstające uszy, malutkie dłonie i piegi? A może po prostu jestem irytującą osobą? Nie wiem.
Przypominam sobie, jakie przykrości spotykały mnie przez wszystkie lata mojego życia i naprawdę robi mi się przykro. Choć nie chcę, łzy napływają do kącików moich oczu, zatem czym prędzej je przecieram. Oddycham głęboko, usiłując odgonić wspomnienia.
Chcąc poczytać książkę, przekręcam się na brzuch, jednocześnie przypadkiem zsuwając rąbek kołdry z materaca. Poprawiam go, odgarniam włosy z twarzy i dopiero wtedy zagłębiam się w powieść.
Jednak niedługo czytam, ponieważ dręczące myśli nie dają mi spokoju. Wciąż zastanawiam się nad jutrzejszym dniem, modląc się, by wszystko było dobrze. W końcu, poddenerwowana, odkładam książkę na półeczkę. Krzyżuję ramiona na poduszce i przykładam do nich policzek.
Snopy ciepłego światła, pochodzącego z lampki, oświetlają pokój, tym samym dodając mu uroku. Chciałabym mieć komu powiedzieć, jak bardzo lubię takie romantyczne klimaty czy sok z grejpfrutu, który piłam do kolacji. Albo że uwielbiam kwiaty.
Wzdrygam się, gdy wtem w lesie rozbrzmiewa donośne wycie. Najpierw jest jeden wilk, potem słyszę drugiego, a przy czwartym gubię się w obliczeniach i daję sobie spokój. Niechętnie podnoszę się z łóżka i człapię do balkonu. Zerkam między drzewa, przez chwilę mając wrażenie, że znów widzę jakiegoś wilczura, ale na szczęście to tylko moje omamy.
Zamykam drzwi balkonowe, tłumiąc dzięki temu głośne wycie do księżyca, który jest dziś w pełni. Co prawda nie spodziewałam się, że będę mieć w Bothell do czynienia z wilkami, ale najwyraźniej jestem zmuszona się przyzwyczaić.
Wskakuję z powrotem do ciepłej pościeli, wsuwając się pod nią i okrywając niczym kokonem. Uprzednio gaszę jeszcze lampkę i odwracam się tak, by mieć widok na las. Przez jasne promienie księżyca nie jestem w stanie zasnąć od razu, zatem z braku laku wsłuchuję się w wycie wilków.
I, cóż, cholernie mnie to przeraża.
***
Dzisiejszy rozdział jest krótki i, jak myślę, straszliwie nudny. Następne będą nieco dłuższe, a akcja powoli będzie się rozkręcać ;D
Kolejny rozdział pojawi się w poniedziałek. ;)
Do napisania!
CZYTASZ
Klątwa księżyca
WerewolfCandice nigdy nie miała przyjaciół. Od zawsze jedyną powierniczką jej tajemnic była matka, bo ojciec bez przerwy pracował. Kiedy więc Candice przeprowadza się wraz z rodzicami na peryferia deszczowego miasteczka w Waszyngtonie, ma szczerą nadzieję...