Rozdział XVII

13K 657 267
                                    

— Naprawdę powinnam już wrócić do domu — stwierdzam, niepewnie zerkając na Basa.

Chłopak stoi z opuszczonymi ramionami, a w jego oczach widzę zawiedzenie. Nie chcę, by był smutny z mojego powodu, jednak wiem, iż ojciec niemiłosiernie się zdenerwuje, kiedy wrócę zbyt późno. 

— Jest dopiero dwudziesta, impreza ledwo zaczyna się rozkręcać. Poza tym dzisiejszy mecz jest pierwszym, jaki wygraliśmy w tym roku — kontynuuje Bas przygnębionym głosem. — Zostań, tylko na chwilę, proszę.

Wzdycham głęboko, zła na siebie za to, że nie potrafię postawić na swoim. Z jednej strony muszę wracać do domu, ale z drugiej... chyba nic by się nie stało, gdybym wróciła za godzinę, prawda? 

— No nie wiem... 

Bas chwyta mnie za dłoń, co mnie zaskakuje, a potem patrzy na mnie nagląco.

— Tylko chwila, obiecuję — błaga. — Jeśli nie będzie ci się podobać, pójdziemy do mojego pokoju, okej?

Z podenerwowania poczynam miętosić zębami dolną wargę, przez chwilę mocno kontemplując. Ostatecznie jednak poddaję się i z bladym uśmiechem kieruję się za Basem. Wciąż trzyma moją rękę, kiedy wchodzimy dużego budynku z ogromnym ogródkiem, który na pewno spodobałby się mojej mamie. 

Szybko okazuje się, że słowa chłopaka nie pasują do rzeczywistości, ponieważ wewnątrz budynku jest już spory tłum. Dopiero minęła dwudziesta, a moim oczom ukazuje się mnóstwo ubzdryngolonych nastolatków. Co gorsza, wielu z nich jest w moim wieku. 

Głośna muzyka dudni mi w uszach, a rockowy kawałek rani moje bębenki. Nigdy nie lubiłam takich piosenek i wręcz dziwię się, że da się do nich tańczyć. Cóż, jeśli ocieranie się o swoich partnerów w erotycznych wygibasach w ogóle można nazwać tańcem...

— Jest bosko, nie? — przekrzykuje muzykę Bas i oplata mnie ramieniem w talii.

Przyciąga mnie do swojego szczupłego, ciepłego ciała i jest to przyjemne, ale obce mi uczucie. Nigdy nie utrzymywałam bliskich kontaktów z chłopakami, właściwie w ogóle z nimi nie rozmawiałam, bo żaden się do mnie nie zbliżał. Wydaje się więc, że dopiero teraz zaczęłam tak naprawdę żyć.

— Tak, bardzo miło — kłamię.

Usiłuję się uśmiechnąć, gdy patrzę na Basa, ale nie bardzo mi to wychodzi. On jednak nie komentuje mojej niemrawej miny, za co w duszy mu dziękuję. 

— Może chcesz się czegoś napić? — proponuje życzliwie.

— Ehm... Nie, dziękuję.

— Okej.

Przygryzam wewnętrzną stronę policzka, jeszcze raz spoglądając w stronę tańczących nastolatków. Czuję się tu dziwnie i trochę niekomfortowo, ponieważ to moja pierwsza impreza, jeśli nie liczyć tych, na których świętowałam urodziny moich dziadków.

— Zatańczymy?

Unoszę głowę, spoglądając na Basa z niepewnością. Nie chcę tańczyć tak, jak wszyscy inni. To właściwie nawet nie jest taniec. Nie jestem jeszcze gotowa, by tak się o kogoś ocierać, to dosyć intymne. 

— Nie mam ochoty — oponuję.

Chłopak wzdycha ciężko nad moim uchem, przez co dopadają mnie wyrzuty sumienia. Powinnam wrócić do domu, bo nie dość, że sama dobrze się nie bawię, to na dodatek psuję imprezę innym. 

— To może pójdziemy do mnie? — sugeruje Bas, już nieco rozdrażnionym głosem.

Jestem pewna, że gdy teraz wspomnę, iż wolałabym wrócić do domu, będę przekreślona u Basa na zawsze. Co prawda niekoniecznie chcę też zostawać z nim sam na sam, gdyż mogłoby być nieco drętwo, lecz wolę to, aniżeli nudzenie się w tłumie spoconych nastolatków.

— Dobrze — odpowiadam wreszcie, siląc się na znikomy uśmiech.

Chłopak wydaje się być uszczęśliwiony moją decyzją, dzięki czemu nie czuję się już tak głupio. 

— Mój pokój jest na piętrze, pierwszy na lewo. Poczekaj tam na mnie, zaraz do ciebie dołączę. — Posyła mi radosny uśmiech, którego jednak nie odwzajemniam.

Kiwam głową, nie za bardzo zadowolona z tego, że będę musiała przebywać w czyimś pokoju sama, choćby przez chwilę, ale hardym krokiem maszeruję po schodach. Wchodzę do dość dużego pomieszczenia i zamykam za sobą drzwi, a potem rozglądam się wokół.

Jest tutaj tylko potężne łóżko, kilka szaf oraz komoda, a także regał na puchary, do którego podchodzę. Z zaciekawieniem oglądam statuetki z wygrawerowanymi datami i tytułami, ale nie dotykam ich. Boję się, że przypadkiem coś uszkodzę, a nie chciałabym robić Basowi kłopotu. 

Pucharów jest masa, ale wszystkie dotyczą piłki nożnej, więc po chwili tracę nimi zainteresowanie. W pokoju nie ma żadnego fotelu, na którym mogłabym usiąść, zatem niepewnie przysiadam na krańcu materaca. 

Spoglądam w prawo, gdzie na ścianie powieszone są plakaty znanych piłkarzy, rozpoznaję zaledwie Ronalda, a także jakichś kapeli rockowych, których nie słucham i słuchać nie zamierzam. Już chcę się podnieść, by bardziej przyjrzeć się ekscentrycznym postaciom, kiedy do pokoju wchodzi uśmiechnięty Bas z dwoma jednorazowymi kubeczkami w ręku i butelką jakiegoś napoju pod pachą.

Domyślam się, że to alkohol, a dokładniej whisky, po zwyczajowym dla niego kolorze. Nie podoba mi się fakt, iż Bas przyniósł to do pokoju. Jeszcze nigdy nie piłam i nie chcę tego robić, dopóki nie osiągnę odpowiedniego wieku, by spożywać alkohol legalnie.

— Proszę, to dla ciebie — mówi, podając mi kubeczek.

Przez chwilę patrzę na niego z powątpiewaniem, aż w końcu wyciągam rękę i zaciskam na nim palce. Naprawdę nie chcę pić, ale odmówienie Basowi jest dla mnie jeszcze trudniejsze.

Chłopak siada obok mnie i czuję jego udo tuż przy swoim, kiedy nalewa do mojego kubeczka whiskey. Potem nalewa także sobie, a ja biorę głęboki wdech.

— Mam szesnaście lat — mamroczę cicho, tępo wgapiając się w rdzawy napój.

Bas wzrusza ramionami.

— Ja mam siedemnaście, i co? — W jego głosie pobrzmiewa lekceważenie. 

Bierze dużego łyka ze swojego kubeczka, a później wskazuje palcem na mój.

— Przynajmniej spróbuj, od małej ilości się nie upijesz — oświadcza.

Ze zdenerwowania przeczesuję palcami swoje ciemnobrązowe włosy, a potem poprawiam się na materacu. Przez cały ten czas nie odrywam jednak spojrzenia od whiskey.

— No, nie bądź drętwa — namawia mnie Bas.

Nie chcę, żeby myślał o mnie w ten sposób. Bardzo go lubię i chciałabym utrzymywać z nim bliski kontakt, więc powinnam choćby spróbować się przystosować. Jeden łyk mi nie zaszkodzi, prawda?

W przypływie animuszu przystawiam kubeczek do ust i przechylam go. Czując nieprzyjemny smak, szybko połykam napój, by go nie wypluć, ale okazuje się to być koszmarnym posunięciem. Alkohol momentalnie rozpala moje gardło, przez co krzywię się, a po moim kręgosłupie przebiegają ciarki. Zupełnie mi się to nie podoba.

— I jak, smakuje? — Bas patrzy na mnie z uśmiechem.

Marszczę brwi.

— Nie bardzo.

— Spokojnie, na początku zawsze jest niedobre — wyjaśnia. — Napij się jeszcze. Po kilku łykach ci posmakuje, zobaczysz.

Z powątpiewaniem przyjmuję jego słowa, jednak postanawiam, że spróbuję jeszcze tylko jeden łyk, żeby nie być drętwą w jego oczach. 

To przecież tylko jeden łyk. Co złego może mi się stać?


***

Mam nadzieję, że rozdział nie jest zły. Kolejny pojawi się we wtorek. ;)

Do następnego!

Klątwa księżycaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz