Donovan troskliwie podnosi moje zziębnięte ciało z ziemi i ustawia mnie prosto, kiedy po kilkunastu minutach nareszcie kończymy rozmowę. Moje nogi są jak z lodu, więc pocieram je rękoma, usiłując dodać sobie ciepła. Piszczę, gdy Don raptem przyciąga mnie do siebie i obejmuje ramionami.
Momentalnie robi mi się goręcej i mimo wszystkich zaskakujących informacji dzisiejszego dnia nie potrafię zignorować uczuć, jakie żywię do tego niesamowitego chłopaka. Wtulam się w niego, rozkoszując się przyjemnością, jaką dostarcza mi jego dotyk.
Jeśli to nasze ostatnie spotkanie, muszę się tym nacieszyć.
— Proszę cię, przemyśl to wszystko — mówi po raz setny miękkim głosem. — Dam ci tyle czasu, ile potrzebujesz.
Uśmiecham się blado, podczas gdy w mojej głowie pojawia się mnóstwo niepotrzebnych myśli. Usiłuję odepchnąć je z dala od świadomości, by nie zaprzątały mi teraz czasu. Jestem już wystarczająco osłabiona i zdezorientowana. Kolejnej dawki informacji mogłabym nie wytrzymać.
— A jeśli będę potrzebować mnóstwo czasu? — pytam ochrypniętym głosem, zerkając z dołu na piękną twarz Donovana. — Kilku miesięcy, lat?
— Poczekam — odpowiada błyskawicznie. — Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie.
Serce podskakuje mi w piersi na to wyznanie, a po kręgosłupie przebiegają dreszcze. Kiedy spoglądam w brązowe tęczówki Dona zauważam, że iskrzą się delikatnie i nie ma w nich nic innego jak tylko szczerość.
— Kocham cię, Candice — szepcze wprost w moje włosy.
Rozdziawiam usta.
Może dlatego, że jestem zaskoczona czułymi słowami. A może dlatego, że właśnie uświadomiłam sobie, iż przecież kocham spojrzenie, jakim obdarza mnie chłopak, kocham jego ciepłe dłonie, nieprzewidywalny charakter, różnorakie humorki, a nawet jego druga postać nie wydaje mi się być teraz przerażająca.
Dlaczego?
Bo go kocham. Całego, wraz z wadami i wszystkimi złymi rzeczami, jakie kiedykolwiek uczynił, chociażby wobec mnie. Kocham go.
Kocham Donovana Busha.
Chłopak czule bierze w swoje ciepłe dłonie moją twarz i pochyla się, a ja wzdycham, kiedy jego rozgrzane wargi dotykają moich. Jak zwykle całuje mnie ochoczo i z masą niewypowiedzianych uczuć, ale tym razem jest inaczej. Tym razem czuję, że Don nigdy mnie nie opuści; zawsze będzie mnie chronił i opiekował się mną, bo mnie kocha.
Ale to kłamstwo.
W kolejnych dniach ani razu nie spotykam Donovana. Nie przychodzi do mnie, nie dzwoni, nie ma go w szkole. Jedynym, co nieustannie towarzyszy mi na przerwach w stołówce, jest rozjątrzone spojrzenie jego znajomych. W przypływie animuszu podchodzę do nich któregoś dnia. Podczas krótkiej wymiany zdań dowiaduję się, że Don wyjechał i nie wróci.
Zostawił mnie.
Jest zupełnie tak, jakby rozpłynął się w powietrzu. Staram się więc udawać, że nigdy go nie poznałam. Nie całowałam się z nim, nie spałam w jednym łóżku i nie rozmawiałam. Udaję, że nigdy nie istniał.
Aż w końcu o nim zapominam.
***
Epilog miał być jutro, jest dzisiaj. Dziękuję wam z całego serca za dotrwanie do końca ♥
Więcej napiszę w podziękowaniach, które pojawią się jutro (najpewniej po południu), teraz chcę was jedynie spytać, jakie macie wrażenia po "The curse of the moon"? Napiszcie, proszę, co was denerwowało, wzbudzało niespodziewane emocje czy po prostu cieszyło. I czy zaskoczyłam was epilogiem? Będę szczęśliwa, mogąc przeczytać wasze opinie ♥
Do napisania!
CZYTASZ
Klątwa księżyca
WerewolfCandice nigdy nie miała przyjaciół. Od zawsze jedyną powierniczką jej tajemnic była matka, bo ojciec bez przerwy pracował. Kiedy więc Candice przeprowadza się wraz z rodzicami na peryferia deszczowego miasteczka w Waszyngtonie, ma szczerą nadzieję...