Siadam na obrotowym krzesełku w sali językowej, uważnie rozglądając się dookoła. Zielone ściany w znacznej części pokryte są plakatami o życiu autorów przerabianych przez nas powieści, a brązowe ławki mienią się odcieniami różnokolorowych długopisów, jakimi zostały popisane. Z nieufnością patrzę na twarze osób, które śmieją się donośnie, stojąc przy swoich znajomych. Mam wrażenie, że wszyscy mają tu swoich przyjaciół, przez co czuję się jeszcze bardziej speszona.
— Dzień dobry wszystkim! — surowy głos rozbrzmiewa w sali jednocześnie z kilkukrotnym klaśnięciem w dłonie.
Uczniowie natychmiast się uciszają, czym prędzej biegnąc na swoje miejsca, podczas gdy puszysta kobieta ze skórą pooraną bruzdami usadawia się na fotelu tuż przy tablicy. Jej włosy, obcięte na jeża, chwieją się lekko, kiedy mierzy wzrokiem wszystkich obecnych i zatrzymuje go na mnie. Marszczy brwi.
— Ty jesteś Candice Cheney, prawda? — pyta, a jej usta rozciągają się w uśmiechu.
Niepewnie kiwam głową, doskonale wiedząc, że spojrzenie każdego z moich rówieśników jest teraz skupione na mnie.
— Cóż, bardzo mi miło. Mam nadzieję, że będziesz przykładać się do nauki i nie będzie z tobą problemów.
— Oczywiście — zapewniam.
— To dobrze. — Znów się uśmiecha, a potem zerka w dziennik. — Drodzy uczniowie, na dzisiejszej lekcji będz...
Gwałtownie podnoszę głowę, gdy przemowę nauczycielki przerywają otwierane drzwi, a do sali z hukiem wpada zdyszana ciemnoskóra dziewczyna. Loki są w bezładzie roztrzepane na jej głowie, w dłoniach nieporadnie zaciska kilka kartek papieru, jednak najbardziej dziwię się, gdy dostrzegam, iż na stopach ma sandałki. Albo jest jej gorąco, albo nie zauważyła, że za oknem pada deszcz.
— Przepraszam za spóźnienie, pani Webb — rzuca, po czym przełyka ślinę, tym samym starając się unormować oddech.
Nauczycielka patrzy na dziewczynę z zaciśniętymi zębami.
— To twoje kolejne spóźnienie, Mona — oznajmia. — Jeśli to się powtórzy, dostaniesz naganę. A teraz usiądź. — Wskazuje na krzesełko obok mnie. Dziewczyna spogląda w tę stronę, a ja mimowolnie się spinam. — W nagrodę oprowadzisz Candice po szkole.
— Rozumiem.
Mona wywraca oczami, kiedy pani Webb nie jest już w stanie zobaczyć jej twarzy. Siada obok mnie i uśmiecha się szeroko, co wprawia mnie w zmieszanie.
— Cześć — wita się, niedbale rzucając kartki na ławkę, a następnie wyciąga do mnie rękę. — Jestem Mona.
Ściskam jej dłoń.
— Candice — mamroczę.
Dziewczyna unosi kąciki ust, po czym na powrót zajmuje się układaniem papieru. Drażni mnie fakt, iż nie robi tego dokładnie, ale powstrzymuję się przed powiedzeniem czegokolwiek. Zauważam jednak, że szkice przedstawiają nagiego, szczupłego mężczyznę ze sterczącym penisem. Unoszę brwi.
— To mój chłopak, Andrew — wyjaśnia szeptem, najpewniej widząc moje zaskoczenie. — Trochę mi nie wyszło, bo co chwilę zmieniał pozycję.
— Ach.
Rozdziawiam usta, nie bardzo wiedząc, czy powinnam być oburzona, czy może zażenowana. Szczerze mówiąc, nieco śmieszy mnie fakt, że Mona rysowała swojego roznegliżowanego chłopaka. I że on się na to zgodził.
— Narzekał, że zrobiłam mu zbyt małego kutasa — kontynuuje, odchylając się nieco i spoglądając na kartkę. — Ale według mnie jest w sam raz.
— Uhm... — Patrzę na krocze Andrew ze zmarszczonymi brwiami. — Nie znam się na penisach, ale ten chy...
— Na czym się nie znasz, Candice? — Wybałuszam oczy na dźwięk ostrego głosu pani Webb.
Przełykam ślinę i czuję, jak moje policzki pokrywają się różem. Świetnie, pierwszy dzień w nowej szkole, a ja już podpadłam nauczycielce! Nerwowo zerkam na Monę, która pospiesznie upycha swoje szkice do torby.
— Przepraszam, pani Webb — dukam, chcąc załagodzić sytuację.
Kobieta przez chwilę mierzy mnie karcącym spojrzeniem, ale potem daje mi spokój i powraca do prowadzenia lekcji. Niespodziewanie ktoś boleśnie wbija mi długopis w plecy, zatem się odwracam. Moim oczom ukazuje się blondyn z zawadiackim uśmieszkiem na twarzy.
— Skoro się nie znasz, to z chęcią pomogę ci w nauce — stwierdza, szelmowsko poruszając brwiami.
Szybko odwracam się z powrotem do tablicy, usiłując puścić mimo uszu jego słowa. Dociera do mnie zduszony śmiech kilku osób, przez co robi mi się przykro. Zaczynam ze zdenerwowania bawić się długopisem, który trzymam w ręku, a Mona raptem odrzuca swoją torbę na podłogę.
— Zamknij się, Woodrow — wcina się, za co w duszy jej dziękuję.
— Wolałbym, żeby to ona mnie zamknęła. Będę jej Anastasią, a ona moim Greyem — dodaje blondyn.
Mona przewraca oczami i zwinnie obraca się na krzesełku. Układa łokcie na ławce Woodrowa, a następnie rzuca mu pobłażające spojrzenie, jednak chłopak nic sobie z tego nie robi. Wręcz przeciwnie, wydaje się być usatysfakcjonowany.
— Nie poruchasz. Pogódź się z tym. — Mona uśmiecha się słodko.
Chowając twarz pod puklem swoich włosów, przekartkowuję zeszyt. Słyszę jednak ożywioną reakcję kilku osób na ripostę Mony, co nieco poprawia mi samopoczucie.
— Mona, nie dość, że się spóźniasz, to jeszcze przeszkadzasz. — Pani Webb jest rozjuszona. — Odwróć się natychmiast!
Dziewczyna posłusznie poprawia się na krzesełku, napotykając wnikliwe spojrzenie nauczycielki.
— Przepraszam — mówi — ale to była bardzo ważna sprawa.
Nauczycielka wzdycha głęboko, przez co domyślam się, iż Mona znacząco ją rozzłościła. Odkładam długopis na ławkę, uważnie śledząc sytuację. Chcę wstawić się za Moną, ale nie mam na tyle animuszu.
— Chcesz zostać po lekcjach?
— Nie, proszę pani — odpowiada Mona.
Pani Webb wstaje z fotela i podchodzi do tablicy, a następnie sięga po kredę.
— W takim razie zostaniesz — oznajmia. — To będzie nauczka, a teraz skup się na lekcji.
Odwraca się tyłem, a Mona, korzystając z okazji, wypuszcza powietrze przez zęby. Jest wyraźnie zirytowana, a ja winię się za to, że jak zwykle nie można na mnie polegać.
— To nie twoja wina — szepcze, pochylając się do mnie, jakby czytała mi w myślach. — Nie toleruję Woodrowa, a Webb i tak od dawna groziła mi kozą. Poza tym należało mi się.
Wzrusza ramionami, uśmiechając się delikatnie, a ja bez słowa zaczynam wgapiać się w swoje palce. Mam nadzieję, że Mona nie zniechęci się do mnie, bo, mimo jej zapewnień, wciąż mam się czego obawiać. A nie chcę być sama w obcym środowisku. Już zbyt długo tak było.
***
Musicie wytrzymać jeszcze trochę, nim rozkręci się akcja. Będzie to dopiero rozdział piąty, bo uznałam, że przedtem powinnam dobrze wykreować miejsce, w którym żyje Candice. ;D
Kolejny rozdział pojawi się w czwartek. ;)
Do napisania!
CZYTASZ
Klątwa księżyca
WerewolfCandice nigdy nie miała przyjaciół. Od zawsze jedyną powierniczką jej tajemnic była matka, bo ojciec bez przerwy pracował. Kiedy więc Candice przeprowadza się wraz z rodzicami na peryferia deszczowego miasteczka w Waszyngtonie, ma szczerą nadzieję...