Rozdział XVI

13.3K 736 134
                                    

Bas: Poczekasz na mnie przed szatnią?

Marszczę brwi, czytając esemesa od Basa. Jestem zasmucona tym, że chłopak nie może w pełni cieszyć się zwycięstwem w meczu z Woodinville, ponieważ został boleśnie sfaulowany. Wprawdzie nie do końca wiem, co mu się stało, ale całe zdarzenie wyglądało niepokojąco.

Podnoszę głowę znad ekranu komórki, szukając Mony. Stoi nieopodal mnie, zajęta rozmową z Andrew, który głośno śmieje się z tego, co czarnoskóra dziewczyna powiedziała.

— Nie obrazicie się, jeśli wrócę do domu z Basem? — pytam, podchodząc do nich.

Mój pomysł wydaje się nieco deprymować Monę, ale staram się nie zwracać na to uwagi.

— Spoko, idź — odpowiada Andrew i uśmiecha się do mnie lekko. — Uważaj na siebie.

Mlaskam językiem, nieco zdezorientowana jego prośbą. Dlaczego powinnam na siebie uważać? W końcu Bas jest dla mnie miły, nie zachowuje się nieodpowiednio i przez cały czas się uśmiecha. Nie mam powodów, by czegokolwiek się obawiać. Prawda?

— Okej, to cześć — mamroczę pożegnanie.

Nim odchodzę w wybranym kierunku, wysyłam jeszcze esemesa do Basa.

Ja: Jasne, zaraz będę.

Będąc już przy wejściu do męskiej szatni, usadawiam się na ławeczce. Jest tak niska, że muszę wyciągnąć nogi, by było mi wygodnie. Przez chwilę omiatam spojrzeniem wnętrze budynku, oświetlone kilkoma jarzeniówkami, ale szybko mi się to nudzi. Z braku laku poczynam więc bawić się palcami.

Podnoszę głowę, kiedy raptem z oddali dochodzi mnie wesoła rozmowa. Nie chcę być wścibska, więc usiłuję nie przysłuchiwać się uczniom, jednak ich wymiana zdań za bardzo mnie intryguje.

— Z łatwością bym go dogonił podczas pełni, wtedy jestem o wiele szybszy — oświadcza jeden z męskich głosów; jest niski, jednak wciąż nieco chłopięcy.

— Podczas pełni? — Jakaś dziewczyna chichocze. — Dorównałbyś mu prędkością tylko wtedy, gdybyś podpiął się pod jego ogon. 

Odgarniam z twarzy zbłąkane kosmyki, kompletnie zagubiona. Rozmawiają o samochodach? Ale, kurde, jaki związek mają samochody z pełnią? Nic z tego nie rozumiem. Może po prostu się zgrywają, plotąc dla zabawy jakieś bzdury? 

— Nawet w to bym wątpił. Gdyby Don się rozbiegł, nie udałoby ci się utrzymać jego ogona — dodaje kolejny, tym razem niewątpliwie męski głos.

Don? To ci znajomi Dona, z którymi przez cały czas trzyma? 

Moje rozmyślania nie trwają długo, bowiem zaledwie kilka sekund później zza korytarza wyłania się grupka osób ze śmiejącą się blondynką na czele. Tak, to znajomi Dona. Mojej uwadze nie ulega, iż przestają się śmiać, gdy tylko mnie zauważają.

Niespokojnie poruszam się na ławeczce, spuszczając wzrok na swoje trampki. 

— Cześć, Candice. — Oszołomiona unoszę głowę i dostrzegam, że jeden z chłopców, ten z najbardziej dziewczęcym głosem, przysiada się obok mnie.

Wbrew pozorom jest bardzo umięśniony, prawie tak jak Donovan.

— Ee, cześć — bąkam, zbita z tropu.

Cóż, nie spodziewałam się, że chłopak zna moje imię, a tym bardziej, iż usiądzie obok mnie i rozpocznie niezobowiązującą pogawędkę.

Reszta zasiada na ławce naprzeciwko, rzucając we mnie groźne spojrzenia. Kulę się pod ich drapieżnym wzrokiem, mając doskonałą świadomość, że nie podoba im się to, co wyczynia teraz blondyn obok mnie.

Klątwa księżycaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz