Rozdział XXII

12.6K 783 156
                                    

Rozglądam się po męskiej toalecie, do której zaprowadził mnie Donovan, i zaplatam ramiona na piersi. Nie chcę za bardzo wnikać w to, dlaczego przyszliśmy akurat tutaj, ale mój język okazuje się być szybszy niż głowa.

— Czemu jesteśmy w męskiej łazience? — wypalam, z powątpiewaniem spoglądając na Dona.

Chłopak odwraca się przodem do mnie z hardą miną, a jego brązowe tęczówki nie są ani trochę rozbawione, co zbija mnie z pantałyku.

— Bo w damskiej na pewno jest jeszcze przynajmniej kilka dziewczyn — odpowiada pewnie, po czym wzrusza ramionami. — A chcę z tobą porozmawiać w spokoju.

Niespokojnie przestępuję z nogi na nogę, ponieważ coraz bardziej stresuję się tym, co za chwilę usłyszę. Nie sądzę, aby było to coś dobrego, więc na wszelki wypadek oglądam się w prawo, by ocenić, czy mam wolną drogę ucieczki.

— Okej, możesz mówić.

Don zaczyna wpatrywać się we mnie z nieodgadnioną miną, raz po raz przygryzając swoją dolną wargę. Wygląda to doprawdy kusząco i na ten widok aż robi mi się gorąco. Staram się zatem nie spoglądać na jego wąskie usta, dzięki czemu pozostaję przy zdrowych zmysłach.

— Dlaczego nosisz kaptur? — wydusza w końcu.

A ja wybałuszam oczy.

Mona nie domyśliła się, iż coś jest nie tak. Donovan tym bardziej nie powinien nic podejrzewać, ale jego spojrzenie, którym prześwietla mnie na wylot, daje zupełnie inne wrażenie.

— Po prostu — kłamię. — Jest mi trochę zimno, a poza tym tak mi wygodnie.

Chłopak wydaje się być niepocieszony moim stwierdzeniem.

— I dlatego siedziałaś w nim na lekcji? — docieka.

Przełykam ślinę.

— Tak. 

Odsuwam się, kiedy Don niespodziewanie robi krok wprzód. Na jego twarz na sekundę wpływa zmieszanie, ale potem na powrót przywdziewa maskę i staje się beznamiętny.

— Nie sądzę, żebyś ryzykowała dostanie uwagi przez głupi kaptur — oświadcza protekcjonalnie. — Jesteś zbyt ambitna, więc normalnie byś tak nie postąpiła.

Serce poczyna szybciej bić mi w piersi z obawy, iż Don może domyślać się, o co chodzi. Nie chcę, żeby tak się stało, ponieważ uzna mnie za słabą, gdyż nie potrafię się obronić. I najprawdopodobniej odtrąci mnie, bo mój ojciec jest brutalem. Przez to znowu będę samotna; stracę przyjaciół. Cóż, jeśli w ogóle ich mam.

— Coś musiało się stać — kontynuuje, lekko mrużąc oczy. — Powiesz mi?

Robię jeszcze jeden krok w tył, starając się zyskać potrzebną mi teraz przestrzeń, jednak Donovan ani myśli mi odpuścić. W momencie, gdy przywieram plecami do chłodnych kafelków, on przysuwa się do mnie jeszcze bardziej. Jestem teraz uwięziona między nim a ścianą, co sprawia, że dreszcze przebiegają po moim kręgosłupie. Mało tego, po obu moich stronach są umywalki, zatem nie mam jakiejkolwiek opcji na ucieczkę.

— Nie wiem, o co ci chodzi — mamroczę, nie patrząc mu w oczy. — Muszę iść na lekcję.

Nim udaje mi się choćby oderwać plecy od kafelków, Don układa dłoń nieopodal mojej głowy, skutecznie zatrzymując mnie w miejscu. Jego twarz jest niebezpiecznie blisko mojej, w związku z czym robi mi się gorąco, a serce zaczyna walić jeszcze szybciej.

— Przestań kłamać, Candice — warczy, raptem patrząc na mnie z rozjątrzeniem.

— Nie kłamię.

Na moje słowa chłopak wywraca oczyma. Karmię się myślą, iż wcale mnie nie rozszyfrował; po prostu wyciągnął jakieś bzdurne wnioski, które ani trochę nie przypominają prawdy, a ja nie mam się czego obawiać. 

W głębi duszy jestem jednak przekonana, że jego świdrujący wzrok nie jest tak chwacki przez przypadek.

— Powiem tak... — Stara się opanować złość poprzez nabranie głębokiego wdechu. — Wiem, co się stało. — Zamieram. — Chcę to tylko usłyszeć od ciebie. Im szybciej powiesz mi prawdę, tym szybciej pójdziesz na zajęcia.

Nie. Nie może wiedzieć, że ojciec mnie pobił. Niby skąd? Nie ma możliwości, by ktokolwiek mu to powiedział, ponieważ oprócz mnie nikt nie ma o tym zielonego pojęcia. Jestem też pewna, że nie zdradziłam tej tajemnicy ani jednej osobie, nie jestem taka głupia.

Musi chodzić mu o zupełnie inną sprawę.

— Co wiesz? — rzucam w przypływie animuszu. — Bo nie sądzę, że myślimy o tym samym.

Don marszczy lekko brwi, a potem przemierza badawczym wzrokiem moją twarz. Chcę wtopić się w ścianę, tak bardzo dziwnie czuję się pod jego uważnym spojrzeniem. W końcu jednak chłopak z powrotem wraca spojrzeniem do moich oczu.

— A ja sądzę, że myślimy dokładnie o tym samym — oponuje buńczucznie.

Odwracam głowę w stronę drzwi, z podenerwowania miętosząc zębami wargę. Stoimy w kompletnej ciszy, przerywanej jedynie naszymi szybkimi oddechami, przez kilka długich sekund. Mam już nawet wrażenie, iż Donovan odpuścił sobie wypytywanie mnie o wszystko, ale wtem jego dłoń obejmuje mój lewy policzek.

Wzdrygam się, tak samo mocno oszołomiona faktem, jak diabelsko gorące są jego palce, jak i tym, że znajdują się właśnie na moim fioletowym siniaku, którego nie potrafił zakryć nawet korektor.

Kiedy orientuję się, do czego to prowadzi, momentalnie strząsam jego rękę z mojego lica i rzucam Donowi wściekłe spojrzenie.

— Nie dotykaj mnie — syczę.

Staram się go odepchnąć, jednak ten ani drgnie. Spoglądam na niego z jeszcze większym rozjuszeniem, usiłując tym samym go zdekoncentrować, ale jego mina jest równie nieprzyjemna. 

— Przesuń się, idę na lekcję — mamroczę.

Moje słowa nie robią na nim żadnego wrażenia, co denerwuje mnie jeszcze bardziej. Już chcę powiedzieć coś więcej, lecz orientuję się, iż oczy Donovana są teraz znacznie ciemniejsze, a on sam trzęsie się ze złości.

Zastygam w miejscu.

— Ojciec ci to zrobił, prawda? — pyta, nie odrywając wzroku od moich tęczówek.

Rozdziawiam usta.

— Skąd wiesz? — bąkam drżącym głosem.

Na jego twarz wkrada się blady uśmiech, kiedy palcem przejeżdża wzdłuż mojej szczęki. Ten krótki dotyk pobudza do życia motylki w moim brzuchu, a mój mózg staje się jedną, wielką papką.

Co się ze mną dzieje?

— Jestem jedyną osobą, która może cię ochronić — szepcze. 

Choć jego wyznanie nie ma większego sensu, żywo reaguje na nie moje serce, nagle zaczynając bić w szaleńczym rytmie.

Wnikliwie obserwuję Dona, a jego ostre rysy twarzy i ciemnobrązowe tęczówki sprawiają, że gardło zasycha mi na wiór. Głośno przełykam ślinę, doprowadzając się do względnego porządku.

— Ale skąd wiesz, co się stało? — drążę.

— Słyszałem — oświadcza ochryple.

Marszczę brwi, zbita z tropu jego dziwną odpowiedzią. Przez chwilę zastanawiam się, czy przypadkiem nie było go pod moim domem wczorajszego wieczoru, ale Donovan długo nie pozwala mi nad tym kontemplować, ponieważ robi coś, czego nigdy bym się po nim nie spodziewała.

Pochyla się nade mną z błyszczącymi od emocji oczyma, a potem łączy swoje rozgrzane usta z moimi w czułym pocałunku.


***

Jak rozdział?

Kolejny pojawi się w środę. ;)

Do napisania!

Klątwa księżycaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz