Rozdział V

16.8K 752 160
                                    

Wybudzam się z niespokojnego snu, powoli otwierając oczy. Moje spojrzenie ląduje za oknem i marszczę brwi, ponieważ zauważam, że jest jasno. Zdezorientowana, zerkam na budzik i z przerażeniem dostrzegam, iż jest siódma trzydzieści. Zrywam się z łóżka jak oparzona i pędzę do łazienki, w biegu chwytając bieliznę. 

Nie jestem przyzwyczajona do pośpiechu, zatem całkiem logiczne wydaje się to, że podczas golenia nóg nieumyślnie zacinam się maszynką. Jęczę z podenerwowaniem, ponieważ to dodatkowo zmarnowany czas, a mój autobus odjeżdża za piętnaście minut. 

Gdy tylko naciągam na nogi majtki i zapinam stanik, ponownie pruję do swojego pokoju. Nerwowo przebiegam wzrokiem po ubraniach, ułożonych w równe kupki w szufladzie, potem patrzę za okno. Na zewnątrz jest pochmurno i znów pada deszcz, zatem chwytam jeansowe spodnie. Ubieram także koszulkę, po czym zerkam na budzik.

— Cholera, mam pięć minut — mamroczę.

W pośpiechu wrzucam do plecaka kilka długopisów, bo wczoraj nawet nie zdążyłam go wypakować, po czym wybiegam z pokoju, nie zerkając nawet w lustro. Kiedy jednak jestem już przy schodach, zatrzymuję się w pół kroku, orientując się, że zapomniałam o swetrze. 

Ponownie gonię do pokoju i, nie chcąc marnować czasu, biorę czarną bluzę, w której spałam dzisiejszej nocy. Naciągam ją na siebie, zbiegając po schodach, by oszczędzić trochę czasu.

— Candice, nie wyszłaś jeszcze? — Mama jest wyraźnie zaskoczona.

Wsuwam na stopy trampki i chwytam kurtkę.

— Nie. Lecę, pa! — wołam na odchodne, jednocześnie wybiegając na dwór.

Nie dane jest mi usłyszeć pożegnanie mamy, gdyż rzucam się biegiem. Podeszwy moich trampek równomiernie odbijają się od płyt chodnikowych, tym samym rozchlapując wodę i mocząc nogawki moich spodni. Nieporadnie próbuję założyć kurtkę, podczas gdy deszcz zdaje się nabierać na sile. Po chwili marnych prób zatrzymuję się i naciągam ją na ramiona, a potem znów ruszam biegiem. 

Pokonuję skrzyżowanie, nie zważając na oburzone miny przechodniów, których niechcący popycham. Pędzę ile sił w nogach, dopóki nie dostrzegam autobusu, który właśnie wyjeżdża zza zakrętu. 

Spóźniłam się.

— Cholera — jęczę, patrząc, jak autobus znika w oddali.

Usiłuję unormować oddech, jednocześnie przeciągając dłonią po mokrych włosach. Kaptur zsunął mi się z głowy podczas drogi i nie naciągnęłam go z powrotem, a teraz doświadczam tego skutków. Ponadto stopy bolą mnie od wysiłku, a serce wciąż mocno wali mi w piersi. Mimo to ruszam truchtem do szkoły. Jeśli się pospieszę, może zdążę przed pierwszą lekcją.


***


Kiedy docieram do szkoły, hol jest opustoszały, co dobitnie informuje mnie, że lekcje już się zaczęły. Czuję się niepewnie, ponieważ rzadko zdarza mi się spóźniać. 

Równym krokiem człapię do sali od angielskiego, snując w myślach obawy. Nim otwieram drzwi, biorę głęboki wdech, starając się uspokoić.

Wchodzę do środka, doskonale wiedząc, że wszyscy uważnie się we mnie wpatrują. Niekoniecznie z powodu mojego spóźnienia, najpewniej bardziej interesuje ich mój wygląd. Cóż, zabrudzone nogawki spodni, upaćkane buty i rozczochrane włosy nie stawiają mnie w najlepszym świetle.

— Przepraszam za spóźnienie, pani Webb — mówię cicho, niewesoło wgapiając się w nauczycielkę.

Ma groźną minę i, jak łatwo się domyślić, nie podoba jej się fakt, że spóźniłam się drugiego dnia w nowej szkole. Poza tym wyglądam jak flejtuch, bo woda cieknie ze mnie ciurkiem, czego się wstydzę.

Klątwa księżycaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz