Rozdział X

14.5K 720 66
                                    

Doskonale wiem, że kolejne spóźnienie na angielski świadczyłoby o moim nieokrzesaniu, zatem dzisiejszego poranka wszystko mam zapięte na ostatni guzik. Ba, nastawiłam budzik o pół godziny szybciej, by mieć zapasowy czas, gdyby coś nie poszło zgodnie z planem. 

Ponieważ nie muszę się spieszyć, odświeżający prysznic zajmuje mi nieco więcej czasu niż zwykle, dzięki czemu mogę w pełni rozkoszować się gorącymi kroplami, spływającymi po moim ciele.

Po kilkunastu minutach wychodzę z łazienki i człapię do swojego pokoju, gdzie niespiesznie naciągam na siebie starannie wyprasowane jeansy i zwykłą, czarną koszulkę, a na to grubą bluzę, by nie było mi zimno. Staję przed lustrem i ze skrzywioną miną wpatruję się w swoje odbicie. Moje mięsiste i krótkie nogi wydają się w nim być jeszcze bardziej mięsiste i krótkie, przez co wzdycham ciężko, a następnie zerkam w stronę okna. 

Na zewnątrz trochę się przejaśnia, widać nawet słońce, ukazujące się zza chmur. To zadowalające, ponieważ w moim poprzednim miejscu zamieszkania nie było dnia, w którym padałby deszcz. Dzięki temu mogę na drobną chwilę zapomnieć o tym, że jestem tu niechciana, jak powiedział Donovan.

Gdy w mojej głowie pojawia się wspomnienie chłopaka, momentalnie spoglądam na kaktusa. Ta, wybrałam sobie wręcz idealnego kwiatka do zadręczania. Kaktusy są perfekcyjne dla ludzi, którzy notorycznie zapominają o podlewaniu roślin, a więc zanim mój kaktus Donny — bo tak go nazwałam — uschnie, będę musiała trochę poczekać.

Zawieszam plecak przez ramię i swobodnym krokiem kieruję się do kuchni, a tam przelotnie chwytam w dłoń czerwone jabłko. 

— Pa, mamo.

Moja rodzicielka odwraca się od stołu, dzięki czemu bez problemu mogę pocałować ją w policzek. 

— Pa, skarbie — odpowiada z uśmiechem.

Również posyłam jej lekki uśmiech, a następnie sznuruję trampki, zarzucam kurtkę na ramiona i wychodzę na świeże powietrze.

Pół godziny później siedzę już na obrotowym krzesełku obok Mony, która z ożywieniem opowiada o wczorajszej randce, na którą nagle zaprosił ją Andrew. Szczerze mówiąc, nie bardzo wsłuchuję się w jej słowa, gdyż ze zniecierpliwieniem oczekuję, aż w sali pojawi się Donovan. 

Wpatrywanie się w drzwi jest dla mnie strasznie stresujące, ponieważ nie wiem, czego mam się spodziewać po Donie. Obawiam się, że zacznie żartować ze mnie przy wszystkich albo w jakikolwiek sposób mnie obrazi, przez co zupełnie stracę wartość w oczach rówieśników i zaczną mnie odtrącać, jak było w mojej poprzedniej szkole.

Mona wybucha śmiechem przy moim boku, w związku z czym skupiam na niej swoją uwagę. Uśmiecham się, nie chcąc dać po sobie poznać, że wcale jej nie słuchałam.

— Kocham go — wyznaje — ale wyszło mu bardziej żałośnie, niż romantycznie, prawda?

Otwieram usta, by coś powiedzieć, jednak ostatecznie jedynie wzruszam ramionami, nie mając zielonego pojęcia, o co chodzi Monie. 

Dokładnie w momencie, kiedy moja czarnoskóra znajoma pochyla się, by sięgnąć po zeszyt do plecaka, Donovan twardym krokiem wchodzi do sali. Rozgląda się po klasie i zatrzymuje spojrzenie na mnie, a kącik jego ust unosi się w kpiarskim uśmieszku. Głośno przełykam ślinę, a później taksuję go uważnym spojrzeniem. Aż wiercę się na krzesełku, widząc pod ciemnozielonym podkoszulkiem jego napięte mięśnie. Choć nie chcę, przypominam sobie, jak gorąca była wczoraj jego skóra, przez co zasycha mi w gardle.

Donovan raźnym krokiem rusza do swojej ławki i niedbale rzuca plecak na podłogę, po czym usiada na obrotowym krzesełku. Obserwuję go, dopóki znów nie zaczyna rozglądać się po klasie, ale odwracam głowę o sekundę za późno i Don dostrzega, że się na niego gapię, co nieco go rozdrażnia.

Klątwa księżycaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz