Rozdział XXIV

13K 712 134
                                    

W okamgnieniu wybiegam na balkon i błyskawicznie przyciskam dłonie do piersi Donovana, nie pozwalając mu wejść do środka. Momentalnie doznaję szoku, ponieważ przez cienki materiał koszulki, którą na sobie ma, czuję ciepło, jakie bije od jego skóry.

— Cześć — mówi, jakby nigdy nic.

Przywracam się do porządku i mierzę go uważnym spojrzeniem.

— Co ty tu robisz? — syczę wściekle, usiłując pchnąć go w tył.

Moje starania spełzają na niczym, ale nie jest to ani trochę dziwne. Don jest o wiele bardziej umięśniony ode mnie, więc jeśli postanowi sobie, że nigdzie się nie ruszy, to nie mam najmniejszych szans, by z nim wygrać.

— Przyszedłem, żeby ci wszystko wyjaśnić — odpowiada całkiem serio. — Cóż, przynajmniej spróbuję... — dodaje po namyśle.

Nie powiem, Don całkowicie zaskakuje mnie swoimi słowami, przez co tracę jasność umysłu. Już chcę wpuścić go do środka, by wysłuchać, co ma mi do powiedzenia, ale w ostatniej chwili uprzytamniam sobie, iż byłoby to cholernie głupim posunięciem.

— Idź stąd, w domu są moi rodzice — sarkam. 

Chłopak wzrusza jedynie ramionami, przez co moje dłonie zsuwają się nieco po jego klatce piersiowej. Wybałuszam oczy, ponieważ dopiero teraz dociera do mnie, jak długo je tam trzymałam. Szybko więc wciskam ręce do kieszeni dresowych spodni i pocieram palcami ich wewnętrzną część, gdyż niesamowicie mrowi.

— Nikt nas nie zauważy, obiecuję — kontynuuje błagalnym tonem.

Zaciskam usta.

— Nie możesz być tego pewien.

— Mogę — oponuje. — Mam dobry słuch.

Nim udaje mi się cokolwiek zrobić, Don szybko przeciska się obok mnie i wchodzi do mojego pokoju. Z irytacją obserwuję, jak zostawia za sobą błotniste ślady, więc doznaję ulgi, kiedy raptem sobie o tym przypomina i cofa się, by następnie ściągnąć zabrudzone trampki.

Usadawia się na moim łóżku ze skrzyżowanymi nogami, a mojej uwadze nie umyka fakt, iż ma bardzo ładne stopy. Chrząkam, odrywając od nich spojrzenie, po czym również człapię do pokoju.

Doskonale widzę, że Donovan zrobił mi miejsce obok siebie, ale nie ma mowy, bym tam usiadła. Odsuwam sobie krzesełko przy biurku i to właśnie na nim sadzam swój tyłek. Biorę głęboki oddech, by ujarzmić emocje, i dopiero wtedy spoglądam na chłopaka.

— W każdej chwili mogą wejść tu moi rodzice — przypominam. — Zabiją mnie, jeśli cię tu zobaczą.

— Ojciec nie pozwala ci żyć, prawda? — zagaduje zupełnie od rzeczy.

Marszczę brwi.

— Nieprawda — kłamię.

Na moje słowa Don prycha, jednocześnie kręcąc z pobłażaniem głową. Potem przeciąga smukłymi palcami po kruczoczarnych włosach i patrzy mi w oczy z wyraźną złością.

— Przestań, okej? — rzuca kwaśno. — Wiem o tobie więcej, niż chciałbym wiedzieć, więc twoje kłamstwa i tak na nic się nie zdadzą.

Wie o mnie więcej, niż chciałby wiedzieć? Co to ma niby znaczyć? Ściągam usta po jednej stronie, tym samym starając się opanować wściekłość.

— O co ci chodzi? — pytam, choć nieszczególnie oczekuję odpowiedzi. — Daj mi wreszcie święty spokój! — warczę przez zęby.

Chłopak uśmiecha się blado.

Klątwa księżycaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz