Rozdział XXVII

12.2K 702 199
                                    

Zatrzymujemy się przed moim domem, a Donovan posyła mi lekki uśmiech. Na ten widok moje serce skacze z radości i odwzajemniam mu się tym samym. Kocham sposób, w jaki kąciki jego ust unoszą się w radości.

— Muszę już iść — mamroczę, jednocześnie wskazując w stronę drzwi. — Mama będzie się niecierpliwić. 

— Okej.

Odwracam się na pięcie i wolnym krokiem kieruję się w stronę schodów, jednak chłopak niespodziewanie chwyta mnie za ramię. Nim udaje mi się jakkolwiek zareagować, przyciąga mnie do siebie i łączy nasze usta w czułym pocałunku. 

Moje palce momentalnie wplatają się w jego gęstą czuprynę, na co Don wzdycha. To natomiast sprawia, że uśmiecham się jeszcze szerzej.

Kiedy w końcu się od siebie odsuwamy, postanawiam nic nie mówić — nie czuję takiej potrzeby. Macham mu jednak na pożegnanie i z rozweseloną miną człapię do domu. Błyskawicznie jednak blednę, gdy dostrzegam samochód ojca na parkingu.

Powinien być w pracy, ale najwyraźniej wrócił wcześniej. Nie widział mnie z Donovanem, prawda? Na pewno nie.

Mimowolnie zerkam jeszcze za siebie, ale chłopak zniknął już za zakrętem. Nie pozostaje mi więc nic innego, jak tylko modlić się w duszy, by okazało się, że mój rodziciel nas nie widział. 

Z mocno bijącym sercem wtranżalam się do przedpokoju, lecz nawet nie ściągam butów, bo ojciec wyłania się zza drzwi swojego gabinetu. Ma srogi wyraz twarzy, przez co automatycznie się spinam.

— Pracowałem dzisiaj w domu — oznajmia oschle. — I dobrze się złożyło, bo inaczej nie dowiedziałbym się, co wyrabiasz za moimi plecami.

Rozdziawiam usta, nie bardzo wiedząc, co mu powiedzieć.

— Kim był ten chłopak? — kontynuuje ostrym tonem i taksuje mnie bacznym spojrzeniem.

Spinam się, gdy ojciec podchodzi do mnie. Zatrzymuje się na tyle blisko, że wręcz czuję wściekłość, jaką wstrząsa jego wiotkie ciało.

— To... — Przełykam ślinę. — Znajomy, nikt więcej.

— Przyszłaś do domu tak późno, bo się z nim spotkałaś, tak? — pyta, jednak ja wiem, że wcale nie oczekuje odpowiedzi. — Pamiętasz, co ci mówiłem?

Spuszczam wzrok na swoje trampki, kiedy do moich oczu mimowolnie napływają łzy. Serce ściska mi się z rozpaczy, gdy dociera do mnie, do czego to wszystko dąży. Jeśli nie uda mi się wytłumaczyć ojcu tej sytuacji, z pewnością mnie uderzy. 

— Pamiętam, tato — kwilę. — Przepraszam, ja...

— Powinnaś mnie posłuchać. — Coś w jego spokojnym tonie upewnia mnie w przeświadczeniu, że nie jest dobrze. — Jestem twoim ojcem i najlepiej wiem, co dla ciebie dobre.

— Przepraszam — mówię jeszcze raz.

Zapada nieprzyjemna cisza, którą przerywa jedynie świszczący oddech mężczyzny przede mną i moje słabe szlochy. Nie chcę płakać, ponieważ tym samym ukazuję ojcu moją słabość, jednak nie potrafię się powstrzymać. Jest mi strasznie przykro, że nikt mnie nie rozumie i tak bardzo chciałabym z powrotem znaleźć się w ciepłych ramionach Donovana.

— Wiesz, jak się zachowujesz? — odzywa się ojciec jeszcze surowiej niż wcześniej.

Niepewnie unoszę na niego spojrzenie. Z jego małych, szarych oczu bije wrogość, a usta są zaciśnięte w wąską linię.

— Jak dziwka — oznajmia hardo.

Jego okrutne słowa łamią mi serce, gdyż nie zrobiłam nic, żeby tak o mnie sądził. Dlaczego jest wobec mnie taki niemiły? Zawsze byłam dobrą córką, nie sprawiałam mu problemów. Teraz pojawiło się ich kilka, a moje życie powoli zamienia się w piekło. Wprawdzie Donovan sprawia, że czuję się szczęśliwsza, ale kiedy tylko wracam do domu, mój wesoły humor automatycznie słabnie.

— Przepraszam, tato — biadolę ze łzami w oczach.

Nie robi to na nim żadnego wrażenia. Raczej bardziej go rozjusza, bo kilka chwil później jego dłoń mocno ląduje na moim obolałym policzku. Odsuwam się w tył i opieram o ścianę, by złapać równowagę, podczas gdy połowa mojej twarzy boleśnie pulsuje.

Z całych sił powstrzymuję jęk rozpaczy, jednak łzy zaczynają spływać po moich policzkach mimo woli.

— Jesteś cholerną dziwką — syczy ojciec. 

Zaciskam oczy, nie odważając się choćby spojrzeć w kierunku mojego rodziciela. Wiem, co zobaczę, gdy to zrobię — nieskończoną wściekłość i świadomość, że jestem najgorszym, co go w życiu spotkało. Byłby o wiele szczęśliwszy, gdyby nie było mnie na tym świecie.

— Mnóstwo razy nie zwracałem uwagi na to, co wyczyniałaś, ale teraz to się zmieni — oświadcza z wrogością w głosie. — Nauczę cię, jak powinnaś się zachowywać!

Ponownie unosi dłoń, a ja automatycznie kulę się w oczekiwaniu na kolejne uderzenie. Serce bije mi nierównomiernie, kiedy nagle otwierają się drzwi, a do domu wchodzi mama. Dopiero po chwili skupiam na niej spojrzenie, jednak nie jestem w stanie ujrzeć wszystkiego dokładnie. Łzy zamazują mi widok.

— Vincent, co się stało? — pyta niepewnie, cichym głosem.

— Nasza córka całowała się przed domem z jakimś chłopakiem — pada w odpowiedzi. 

Przecieram oczy rękawem bluzy, starając się ignorować ból policzka. Jestem pewna, że ma teraz jeszcze ciemniejszy odcień purpury, ponieważ piecze mnie dwa razy mocniej.

— Candice, idź do swojego pokoju — prosi mama. 

Posłusznie kiwam głową i czym prędzej wdrapuję się po schodach, by następnie ukryć się pod kołderką. Z parteru dobiegają mnie donośne głosy, przez co wiem, że rodzice się kłócą. A powodem ich sprzeczki jestem ja, jak zwykle.

Szlocham w poduszkę, czując ogromne odrzucenie. Chciałabym, żeby moi rodzice kochali mnie na tyle, by móc mi to okazywać. Nie rozumiem, dlaczego ojciec tak bardzo mnie nienawidzi, a matka nie reaguje — oboje stoją po jednej stronie barykady, ja zaś po drugiej. I nie mam obok siebie nikogo, kto by mi pomógł.

— Candice? — drżący szept rozbrzmiewa ze strony balkonu. 

Od razu rozpoznaję głos Donovana, zatem zakrywam twarz tak dobrze, jak tylko mogę, żeby nie zauważył opuchniętego policzka i zaczerwienionych oczu. On jednak, jakby dobrze wiedział, co się stało, szybko do mnie podchodzi i kilka sekund później znajduję się już w jego gorących ramionach.

Przyciska mnie do siebie mocno, chcąc dodać mi otuchy i delikatnie głaszcze mnie po plecach. Jego dotyk jest kojący i nie mogę nic poradzić na to, że wtulam się w niego bardziej. Chciałabym być blisko niego na zawsze, nie musieć oddalać się na krok. Co prawda nie minęło wiele dni, odkąd się poznaliśmy, a jeszcze mniej, odkąd zostaliśmy przyjaciółmi, ale mimo to uwielbiam go w każdy możliwy sposób.

Don przytula mnie w ciszy, dopóki na parterze nie cichną krzyki. Oddycham z ulgą, gdy chłopak czule przejeżdża swoimi smukłymi palcami po moim obolałym policzku.

— Przepraszam, że mnie tu nie było — mamrocze w moje włosy.

Jestem zaskoczona jego słowami, zatem kieruję na niego pełne uczuć spojrzenie.

— Nie masz za co przepraszać, to nie twoja wina — odpowiadam ochrypłym od płaczu głosem.

— Nieprawda — oponuje uparcie i wsuwa za ucho kosmyk moich włosów. — Gdybym tu był, nie dopuściłbym do czegoś takiego. — Wzdycha ciężko. — Powinienem był to przewidzieć.

Nie do końca zgadzam się z jego słowami, ale już nic nie mówię. W zamian wtulam się w zagłębienie jego szyi i rozkoszuję się wonią lasu, którą tak szybko zdążyłam pokochać.

Wolę nawet nie wyobrażać sobie, jaka byłabym nieszczęśliwa, gdybym nigdy nie spotkała Donovana.


***

Rozdział miał się pojawić dopiero we wtorek, ale SharoonDaMoon namówiła mnie do wrzucenia go dzisiaj. Podziękowania proszę składać do niej! xD

Kolejny rozdział pojawi się we wtorek. ;)

Do napisania!

Klątwa księżycaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz