Rozdział VIII

15.6K 743 89
                                    

Reszta lekcji mija mi szybko, aż w końcu nadchodzi nieszczęsny wuef. Nie mam nic przeciwko poceniu się, ale zdecydowanie nie przepadam za koszykówką, w którą zaczynamy teraz grać. Mimo to udaje mi się przetrwać zajęcia, a gdy wracam do domu, mama wita mnie szerokim uśmiechem i szarlotką, co wynagradza mi męczącą godzinę.

— Jak w szkole, skarbie? — pyta, kiedy ojciec siedzi już na kanapie, popijając piwo.

Marszczę brwi.

— Tata już o to pytał — przypominam. — Było dobrze.

Mama posyła mi wymowny uśmiech, po czym wyciera dłonie o ręczniczek i odkłada go na blat. Siada obok mnie.

— A jak było naprawdę?

Przełykam ślinę, spuszczając wzrok na szklankę z sokiem grejpfrutowym, którą trzymam. Nie wiem, czy powinnam powiedzieć mamie o jedynce z angielskiego. Mogłaby się zezłościć. Albo zasmucić, co byłoby jeszcze gorsze.

Przez chwilę panuje cisza, aż w końcu słyszę ciężkie westchnienie mojej rodzicielki.

— Dobrze, chodźmy zatem na zakupy. — Podnosi się z taboretu. — Kupimy ci kilka ciuszków. No i potrzebujemy kwiatków do domu i sadzonek do ogródka, żeby było ładnie — oświadcza rozweselona.

Cóż, mama od zawsze miała hopla na punkcie kwiatków, czym zaraziła i mnie. Również kocham babrać się w ziemi, sadząc coraz to nowe roślinki w ogródku bądź je podlewając.

— Szykuj się, skarbie — mówi, a na jej usta wpływa uśmiech. — Kwiaciarnie czekają!

Choć nie mam wyborowego humoru, słowa mamy i tak wyciskają ze mnie uśmiech. Podrywam się z krzesełka, zerkam na ojca, który z zaangażowaniem gapi się w ekran telewizora, a później odwracam się na pięcie i człapię na piętro, do swojego pokoju.

Godzinę później mama wchodzi za mną do przymierzalni jednego z tutejszych sklepów z naręczem wszelakich ubrań — począwszy od białych koszul, a skończywszy na zwiewnych sukienkach, bliźniaczo podobnych do tych, które ona nosi na co dzień.

— Patrz, w tej na pewno będzie ci ładnie — oznajmia, podając mi bluzkę z koronkowym kołnierzykiem.

Kiwam głową i zakładam ją na siebie, gdy mama opuszcza przymierzalnię.

— To powiesz mi teraz, jak było w szkole? — słyszę jej głos zza zasłonki.

Zagryzam wewnętrzną stronę policzka, nie bardzo zadowolona z faktu, iż mama nie odpuszcza. Wiem, że tak czy siak będę musiała jej w końcu wyznać, że dostałam pałę, ale wolę, by stało się to nieco później.

— Było dobrze — odpowiadam zdawkowo i odsłaniam kotarę, by pokazać się mamie.

Na jej twarz automatycznie wpływa uśmiech.

— Ślicznie wyglądasz. — Kiwa głową, jakby potwierdzając swoje słowa. — Przymierz teraz tę sukienkę.

Sięgam po ubranie, które mi podaje, i znów znikam w przymierzalni. Przeciągam sukienkę przez głowę. Wszystko idzie gładko, dopóki nie przychodzi czas na zamek.

— A poznałaś kogoś dzisiejszego dnia? — dopytuje się. — Ostatnio wspominałaś o Monie, tak? Rozmawiałaś z nią dzisiaj?

Marszczę nos, męcząc się z suwakiem. Wyginam się przy tym pod nienaturalnym kątem, o mało nie przewracając się na tyłek.

— Tak, jest bardzo miła — mamroczę, prostując się.

— Lubi cię?

— Nie wiem... To znaczy, chyba tak — waham się, niepewna co do sympatii, jaką prawdopodobnie darzy mnie czarnoskóra dziewczyna. — Zapniesz mi sukienkę?

Klątwa księżycaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz