Rozdział XV

13.4K 765 85
                                    

Gdy rozpoczyna się druga połowa, mój wzrok momentalnie ląduje na Donovanie. W stroju piłkarskim wygląda zabójczo i bez zająknięcia przysięgłabym, iż mogę patrzeć na niego miesiącami.

Po jego czole spływają kropelki potu, a ramiona się od niego błyszczą, przez co muszę zacisnąć uda. Don podoba mi się tak bardzo, że to wręcz niemożliwe. Chłopak, jakby wyczuł moje emocje, odwraca się nagle i jego spojrzenie skupia się na mojej małej postaci. Kącik jego ust unosi się w kpiarskim uśmieszku, a moje policzki robią się krwistoczerwone.

Po pierwszych akcjach drugiej połowy dochodzę do wniosku, że w szatni miał miejsce cud. No bo jak wytłumaczyć to, że nasza drużyna nagle zaczęła dobrze grać? Mam na myśli, zaczęła celnie strzelać. Mam wrażenie, że ogólnie jesteśmy całkiem nieźli, problem jest w tym, iż pomiędzy napastnikami panowała jakaś dziwna atmosfera, przez co ani Bas, ani Donovan nie podawali sobie piłki. 

Teraz Bas siedzi na ławce rezerwowych, a chuderlaczek o patyczkowatych nogach, którego imienia nie znam, najwyraźniej zna swoje możliwości, ponieważ raz po raz bierze na siebie obrońców, tym samym czyszcząc pole Donowi, który to właśnie wtedy dostaje od niego piłkę.

Nasze szczęście nie trwa jednak długo, bo po chwili wydaje się, że przeciwnicy rozpracowali nasz system. Nie nabierają się już na akcje wątłego chłopaczyny. Osłaniają Dona, żeby ten nie mógł nic ustrzelić. 

I, szczerze mówiąc, są w tym skuteczni do bólu.

— I pomyśleć, że kiedyś z łatwością pokonywaliśmy drużynę z Woodinville — wzdycha Mona.

— Kiedyś pokonywaliśmy wszystkich — uzupełnia Andrew, a następnie cmoka z zastanowieniem.

Skoro tak, to nasi piłkarze naprawdę musieli grać na wysokim poziomie. Wprawdzie nie znam się na piłce nożnej, ale wydaje mi się, że chłopcy z Woodinville wcale nie są słabi, wręcz przeciwnie.

— Patrzcie! — Andrew wskazuje na boisko, więc błyskawicznie przenoszę na nie spojrzenie.

Uważnie obserwuję, jak chłopcy z naszej drużyny wyprowadzają akcję ofensywną. Koleś, który siedzi na angielskim w ławce z Woodrowem, podaje Donowi, a ten z zaangażowaniem goni do bramki przeciwników, nie pozwalając odebrać sobie piłki.

Ludzie na trybunach podnoszą się z miejsc, donośnie wiwatując w oczekiwaniu na strzelonego gola. Teraz wydaje się to być prawdopodobne, gdyż tak blisko jest do tego, by Don miał czyste pole. 

Raptem jeden z obrońców przeciwnej drużyny postanawia wspomóc tego, który osłania Donovana, przez co Don nie ma już możliwości strzelić. Przez chwilę się z nimi kiwa, ale potem zagrywa piłkę do chuderlaka — ten jest szybki, ale nie dostatecznie silny, jednak celuje w światło bramki. 

Gol. Gdyby nie było bramkarza.

Z trybun rozlega się jeden wspólny jęk i od razu wiadomo, że wszyscy są zawiedzeni. Ja także, choć zapewne nie tak bardzo jak reszta.

Bramkarz przeciwników wybija piłkę daleko, aż na naszą połowę, gdzie czekają już napastnicy, gotowi wystrzelić piłkę prosto w nasze pole karne. Przez kilka minut gramy jedynie defensywnie, usiłując nie dopuścić do zagrożenia bramki. Idzie nam to nawet znośnie, ale największą zasługę i tak ma bramkarz, który kilkukrotnie rzuca się na boisko, byleby tylko przeciwnicy nie strzelili gola.

Wydaje się, że z każdą kolejną chwilą kibice naszej drużyny są coraz bardziej przygnębieni, obserwując walkę rozgrywającą się na boisku. Gołym okiem widać, że nasi piłkarze również tracą nadzieję na wygraną. Nie są już tak zawzięcie nastawieni jak na początku drugiej połowy, mam nawet wrażenie, iż znudziła im się gra.

Zostaje dziesięć minut do końca meczu, kiedy niektórzy uczniowie z zawiedzionymi minami zaczynają opuszczać trybuny i oddalać się w stronę parkingów. 

Więc tak to wygląda? Kibicują drużynie tylko wtedy, gdy wygrywa? 

Prycham, z rozdrażnieniem kręcąc głową. Jest mi wstyd z powodu tych niewdzięcznych kibiców. Rozumiem, że jest im przykro przez kolejną przegraną, ale nie powinni okazywać tego w tak okrutny sposób! Przecież dla piłkarzy to musi być cios, że nikt w ich nie wierzy!

Kiedy na tablicy widnieje zaledwie pięć minut do końca spotkania, na trybunach nie ma już połowy ludzi. Jestem przez to wkurzona, naprawdę. Mogliby przynajmniej poczekać jeszcze pieprzone kilka minut, choćby po to, by nie sprawić przykrości piłkarzom!

Nerwowo poprawiam się na niebieskim krzesełku, a potem piję colę do dna. Chcąc nieco się uspokoić, spoglądam w stronę Dona, który właśnie krzyczy coś do jednego z nieznanych mi chłopaków. 

Nasz bramkarz mężnie broni kolejną piłkę, a ja jestem pod wrażeniem jego zdolności. Jest naprawdę dobry, przynajmniej tak mi się wydaje. Gdyby nie on, z pewnością byłoby już po ptokach, minimum pięć do zera dla przeciwników. 

Bramkarz wybija piłkę do tego chłopaka, który siedzi w ławce z Woodrowem, a ten kopie ją do chuderlaka. Ten zaś podaje ją Donovanowi, jednak przeciwna drużyna już to przewidziała, więc przy Donie momentalnie pojawia się dwóch obrońców.

Ten jednak, nie zważając na fakt, iż ma małe szanse na przebicie się, zaciska zęby i zaczyna bawić się piłką. Otwieram usta, zaskoczona jego umiejętnościami. Ten mały pokaz jest tak oszałamiający, że ciężko mi to opisać, ale naprawdę zapiera dech w piersiach.

Don kiwa jednego z obrońców i przeciska się obok drugiego. Puszcza się biegiem, ale właśnie w chwili, kiedy dociera do pola karnego, któryś z obrońców podstawia mu nogę.

Na trybunach rozbrzmiewają krzyki, podczas gdy Donovan pada jak długi. Widzę, jak jego klatka piersiowa szybko się unosi, a włosy mokre są od potu. Koszulka ciasno przylega mu do pleców, więc kiedy chłopak wstaje z boiska, nietrudno jest zobaczyć napięte mięśnie. Gardło w jednej chwili zasycha mi na wiór.

Sędzia gwiżdże karnego, a ja wciąż jak głupia wgapiam się w Dona. Okazuje się, że właśnie on będzie strzelał, więc, nie zastanawiając się ani chwilę, podrywam się z miejsca. Słyszę, że Mona wydaje z siebie okrzyk zaskoczenia, najpewniej nie spodziewając się po mnie tak gwałtownej reakcji. Cóż, ja też się nie spodziewałam.

Emocje sięgają zenitu, a z każdą sekundą napięcie w moim ciele rośnie. Ciężko mi wyobrazić sobie, co czuje w tym momencie Donovan. Z pewnością płonie żywcem pod palącymi spojrzeniami wszystkich wokół. 

Jego palce drżą, kiedy poprawia ułożenie piłki na boisku. Odchodzi kilka metrów dalej, wyliczając bezgłośnie liczbę kroków, potem wypuszcza z ust przeciągły oddech. Zamyka oczy, a na trybunach nagle nastaje cisza. Zupełna, kompletna, grobowa cisza.

I przez ułamek sekundy czuję, jakbym tylko ja oglądała to widowisko. Tylko przez ułamek sekundy, bo Donovan zaczyna biec i strzela w lewy górny róg bramki.

 A dookoła momentalnie rozbrzmiewa ogromny ryk tłumu. W tym też mój, drę się jak opętana, wymachując rękoma i szczerząc się jak idiotka. Chłopcy z drużyny rzucają się na Dona, skacząc ze szczęścia, a on sam wydaje się być najbardziej zadowolony.

Po chwili sędzia gwiżdże i mecz kończy się naszym zwycięstwem, co jeszcze bardziej uszczęśliwia wszystkich wokoło. Zerkam na Andrew, który cieszy się podobnie jak ja, a potem patrzę na Monę. Ma szeroko otwartą buzię, a z jej oczu wyraźnie błyska niedowierzanie.

Wybucham śmiechem, a ona z osłupieniem kręci głową.

— Okej... Oddaję honor — mamrocze. — Bardzo dobrze, że zostaliśmy do końca.


***

Kolejny rozdział pojawi się we wtorek. ;)

Do następnego!

Klątwa księżycaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz