Rozdział XX

12.7K 733 53
                                    

Wtranżalam się do domu i cicho zamykam za sobą drzwi, mając nadzieję, że uda mi się czmychnąć do pokoju, będąc niezauważoną. Jednak ojciec najwyraźniej przewidział moje zamiary, bo czeka na mnie w kuchni.

Kiedy tylko mnie zauważa, jego szare oczy zaczynają gniewnie błyszczeć, a szczęka mocno się zaciska. Szybkim ruchem podnosi się z krzesełka, szurając nim po podłodze, a ja napinam się jak struna.

Serce bije mi niespokojnie, ponieważ dawno nie widziałam, by ojciec był tak rozzłoszczony. Ostatnio zdarzyło się to kilka lat temu, gdy kupiłam sobie nieprzyzwoitą bluzkę. Podarł ją, jednocześnie głośno na mnie krzycząc, a potem rzucił mi ją w twarz. Od tego czasu staram się nie wchodzić mu w drogę i słuchać się go we wszystkim. Czasem nie było łatwo, ale dzisiaj moje nieposłuszeństwo osiągnęło nowy poziom.

— Gdzie byłaś? — pyta, jakby mama nie powiedziała mu, iż mam dodatkowe zajęcia.

— W szkole — odpowiadam cicho.

Ojciec tylko uśmiecha się kpiąco, na co spuszczam wzrok. Mam głupią nadzieję, że uchroni mnie to przed jego wściekłym spojrzeniem.

Przez chwilę panuje zupełna cisza, aż w końcu tata podchodzi do mnie. Widzę jego szerokie stopy, kiedy staje naprzeciwko mnie, jednak boję się podnieść wzrok. 

— Do dwudziestej drugiej? — rzuca cierpko. — Chyba nie sądzisz, że ci wierzę?

Otwieram usta, chcąc coś powiedzieć, ale ostatecznie nie odzywam się ani słowem.

— Zapytam jeszcze raz — mówi nisko. — Gdzie byłaś?

Przełykam ślinę.

— Ja... naprawdę przepraszam, tato — dukam drżącym głosem, wciąż tępo wgapiając się w podłogę. — Zasiedziałam się i... nie znam miasta, więc się zgubiłam i...

— Kłamiesz.

— Nie, ja...

— Nie próbuj mi nic wmawiać! — krzyczy nagle, przez co aż podskakuję w miejscu.

Tętno przyspiesza mi kilkukrotnie, szeroko otwieram oczy. W tej chwili cholernie żałuję, że zostałam na tej imprezie. Gdyby nie to, leżałabym teraz w swoim miękkim łóżku i nie musiałabym stawiać czoła wściekłemu ojcu.

— Już dostatecznie wiele razy się na tobie zawiodłem! — wyznaje w uniesieniu. — Wydawało mi się, że zrozumiałaś, co do ciebie należy, ale ty znowu zrobiłaś coś durnego! — Bierze głęboki oddech, a ja zaciskam oczy. — Pytam ostatni raz. Gdzie byłaś?

Oblizuję usta koniuszkiem języka, chcąc zyskać czas do namysłu. Choć pragnę uciec do swojego pokoju, nie odważam się zrobić choćby kroku, byleby jeszcze bardziej nie rozwścieczyć taty.

Boję się go.

Przeraża mnie to, jak wbija we mnie srogie spojrzenie i krzyczy, usiłując wyciągnąć ode mnie informacje. Mogłam tego uniknąć. Cholera, naprawdę mogłam!

— Patrz na mnie — rozkazuje.

Dłonie drżą mi ze stresu, kiedy przesuwam wzrok na twarz ojca. Jest wyraźnie rozjątrzony, z jego oczu bije wrogość, co wbija mnie w panele.

— Mów.

Rozdziawiam usta, a spomiędzy nich wydobywa się urywany oddech. Przez zaciśnięte gardło nie jestem w stanie wydusić z siebie ani słowa, poza tym w głowie mam pustkę. Mam świadomość, iż okłamałam ojca, a on nie odpuści mi tego łatwo.

Sekundy napięcia, podczas których staram się nie rozpłakać, ciągną się w nieskończoność. W końcu widzę, że tacie kończy się cierpliwość. Nadal jednak nie potrafię czegokolwiek zrobić.

Wstrzymuję powietrze, kiedy ojciec niespodziewanie zaciska palce na moim ramieniu. Szarpie mną w przód, przez co zataczam się i nieomal upadam na kafelki. Mam jednak wrażenie, że nawet, gdybym upadła i zrobiła sobie krzywdę, byłoby to mniej bolesne, aniżeli wściekłe spojrzenie, którym świdrują mnie jego małe oczy.

— Czego, do cholery, nie zrozumiałaś?! — wrzeszczy.

Nie udaje mi się zareagować, kiedy raptem popycha mnie na do tyłu, w związku z czym moja głowa boleśnie odbija się od ściany. Ból rozchodzi się po mojej czaszce, tłumię płaczliwy jęk i chwytam się za głowę, a moje spojrzenie ląduje na twarzy ojca.

Nie rozumiem, jak może być wobec mnie taki okrutny. Tak bardzo chciałabym, żeby był spokojny. Żeby nie krzyczał, nie szarpał mną. Dlaczego to robi? Co ja mu takiego zrobiłam, że tak mnie nienawidzi?

— Trzeba było zająć się tobą wcześniej, gówniaro — cedzi przez zęby. — Powinienem wychować cię, jak należy, a nie zostawiać to matce!

Chcę wtopić się w ścianę, by uciec od okrucieństwa, jakim częstuje mnie tata. Bezustannie podejmuję próby wzięcia się w garść, jednak przez cały czas spalają one na panewce. 

Wtem twarz ojca robi się jeszcze bardziej mroczna i przerażająca. Podnosi potężne ramię, na co moje oczy się wybałuszają, całe ciało zamiera, a serce przestaje bić. W przedpokoju jest kompletnie cicho, dopóki silna dłoń nie ląduje na moim policzku, a z moich ust nie wydobywa się pisk zaskoczenia.

Ojciec robi krok do tyłu, podczas gdy ja osuwam się po ścianie na chłodną podłogę. Słone łzy spływają z moich oczu, ale nawet ich nie przecieram. Przykładam drżącą dłoń do rozgrzanego od uderzenia policzka i jestem pewna, że jest już zaczerwieniony. 

— Możesz być pewna, że teraz się tobą zajmę — stwierdza ojciec. — Będziesz chodziła jak w zegarku i nigdy więcej mnie nie okłamiesz! A teraz zejdź mi z oczu, gówniaro!

Powstrzymuję szloch i z zaciśniętym gardłem podnoszę się z paneli. Podpieram się ściany, by nie upaść, a później czym prędzej wbiegam po schodach na piętro. Czuję na sobie spojrzenie ojca, które wypala dziurę w moich plecach, ale po chwili znikam z zasięgu jego wzroku.

Jestem już prawie przy drzwiach pokoju, gdy raptem z sypialni, którą dzielą moi rodzice, wychodzi mama. Rozdziawia usta, widząc moją przerażoną minę i to, w jak kiepskim stanie psychicznym jestem. Ma smutny wyraz twarzy, ale mimo to nie pozwalam jej się dotknąć, kiedy wyciąga do mnie rękę.

Szybko zamykam za sobą drzwi do pokoju i rzucam się w poły pościeli. Dopiero tam daję upust tłumionym przez siebie emocjom, a głośny szloch rozbrzmiewa w pomieszczeniu.

Żałuję, że na zewnątrz nie pada. Mogłabym wtedy wsłuchać się w krople deszczu, bębniące o szyby, dzięki czemu byłabym w stanie się uspokoić. Teraz jedynie wciskam twarz w poduszkę, starając się przestać płakać. Ale łzy nie przestają lecieć.

Nie chcę myśleć o tym, co wydarzyło się kilka minut temu. Nie chcę też myśleć o całym dzisiejszym dniu. Chcę wierzyć w to, że to tylko zwykły koszmar; że zaraz się obudzę i wszystko będzie dobrze. Wiem jednak, że nie. 

Nagle słyszę donośne zawodzenie, dobiegające z lasu. Na początku wzbudza to we mnie kolejną falę przerażenia, ponieważ boję się stworów, które bez przeszkód biegają między drzewami. Po chwili jednak zaczynam wsłuchiwać się w wycie.

Przekręcam się na bok, starając się nie musnąć lewego policzka, po czym zamykam oczy. Nawet nie orientuję się, kiedy moje łzy przestają płynąć, a oddech wraca do normy. 

Zapadam w sen z rozdartym sercem i cichym zawodzeniem przy uchu.


***

Nie jestem pewna, czy opisałam wszystko we właściwy sposób, ale mam nadzieję, że nie macie zastrzeżeń. Kolejny rozdział pojawi się w czwartek. ;)

Do napisania!

Klątwa księżycaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz