Rozdział III

18.2K 826 131
                                    

Skrupulatnie układam podręcznik od angielskiego na kupce, a następnie sięgam po książkę od algebry. Zamykam niebieską, niezadbaną szafkę, mając świadomość, że najpewniej niedługo spróbuję poprawić jej stan. 

— Moja szafka jest całkiem niedaleko — oznajmia Mona. — Będziemy mogły chwilę pogadać podczas przerw. 

Uśmiecham się nieśmiało, patrząc w ciemne oczy dziewczyny i mocniej zaciskając palce na twardej oprawie podręcznika. 

— Ogólnie to mamy teraz godzinę wolnego czasu, więc proponuję zajrzeć na stołówkę. Przy okazji mogę poopowiadać ci co nieco o uczniach. — Patrzy na mnie, lekko marszcząc brwi. — Jeśli chcesz, oczywiście.

— Okej — odpowiadam tylko.

Mona rozciąga usta w uśmiechu, najwyraźniej zadowolona. Potem rusza spokojnym krokiem, dzięki czemu jestem w stanie się z nią zrównać, mimo moich masywnych, krótkich nóg. Uważnie obserwuję otoczenie, analizując roześmiane miny studentów. 

W kolejce do sklepiku dostrzegam kilkoro chłopaków. Zwracam na nich uwagę przede wszystkim dlatego, że są nienaturalnie rozentuzjazmowani bądź też po prostu uważają się za ważniejszych, przepychając się na początek. Dziwię się, kiedy nikt spośród czekających w kolejce nie zwraca im uwagi. 

— To jacyś szkolni chuligani? — pytam z niezrozumieniem. 

Mona unosi brwi, podążając za moim wzrokiem. Zauważa chłopaków, a na jej twarzy pojawia się grymas.

— Nie — mówi ze znużeniem. — To wielcy piłkarze, chluba — mamrocze cierpko, tworząc palcami cudzysłów w powietrzu — naszej szkoły. Wszyscy ich znają i wszyscy uważają ich za bóstwo, mimo że od początku roku nie wygrali ani jednego meczu.

Marszczę brwi, kiedy przechodzimy nieopodal sklepiku, zręcznie omijając tłum.

— A wcześniej byli dobrzy? 

— O tak! — Mona wyraźnie ożywia się na radosne wspomnienia. — Zdobywali ważne nagrody i tak dalej, ale wszystko popsuło się, kiedy kapitanem został Bas. Wte...

— Który to? — wcinam jej się w słowo.

Mona odwraca się, wnikliwie gapiąc się na wysokich chłopaków.

— Ehm, ten szatyn, który właśnie odchodzi od sklepiku — mówi po chwili.

Nim skręcamy w korytarz, udaje mi się zobaczyć Basa. Jest szczupły i nie wydaje się mieć zarysowanego sześciopaku czy nawet dużych bicepsów. Jednak tę niedoskonałość zdecydowanie maskują niebieskie tęczówki, przenikliwie błądzące wokoło. Wstrzymuję powietrze, kiedy raptem nasze spojrzenia się przecinają, a Bas mruży oczy. Czym prędzej odwracam głowę i zagęszczam ruchy.

— A więc Bas miał kilka sprzeczek z drużyną i najwyraźniej nie doszli do porozumienia, bo wszystko się posypało — kończy Mona, usadawiając się przy jednym z metalowych stolików.

Delikatnie kładę podręcznik na stoliku, siadam, po czym wyciągam z plecaka kanapkę i odgryzam kęs. Mam wrażenie, że kilka osób właśnie gapi się na moje odstające uszy, zatem nerwowym ruchem poprawiam swoje włosy, chcąc się upewnić, czy aby na pewno ich nie widać. Okazuje się, że wszystko jest okej. Oddycham z ulgą.

— Cześć, Mona. — Podnoszę głowę, niespodziewanie słysząc nad uchem męski głos. 

Moim oczom ukazuje się ciemnoskóry chłopak z równie ciemnymi oczami, co te Mony, i równie szerokim uśmiechem na ustach. Bacznie go obserwuję, kiedy jego wiotkie ciało osuwa się na oparcie krzesełka obok mnie, a spojrzenie skupia się na mojej twarzy. 

Klątwa księżycaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz