Godzinę później cała butelka whiskey jest opróżniona, a ja uśmiecham się od ucha do ucha, bo Bas miał rację. Po kilku łykach naprawdę mi posmakowało, na dodatek teraz jestem o wiele weselsza.
— Nie jestem drętwa, prawda? — pytam na wszelki wypadek.
Bas spogląda na mnie lekko zamglonymi tęczówkami w niebieskim kolorze i uśmiecha się lekko, dzięki czemu i ja się uśmiecham.
— Nie ma mowy — oświadcza twardo. — Kto ci to powiedział, złotko?
Wybucham śmiechem, odchylając głowę w tył. Włosy kaskadami opadają mi na plecy, odsłaniając uszy, więc szybko wracam do poprzedniej pozycji.
— Ty mi powiedziałeś, Bas!
Wbijam mu palec w pierś.
— I to dzisiaj — dodaję. — Powinieneś się wstydzić, bo wcale nie jestem drętwa.
Chłopak kładzie ciepłą dłoń na moim kolanie, przez co marszczę brwi. Zastanawiam się, czy mi się to podoba, ale nim udaje mi się zdecydować, chłodne wargi dotykają mojego policzka, a moją twarz owiewa pachnący whiskey oddech.
— Co robisz? — pytam, zdezorientowana poczynaniami Basa.
Nie odpowiada, tylko zaczyna zataczać kciukiem kółka na moim kolanie, przez co w moim podbrzuszu zaczyna narastać nowe dla mnie uczucie. Jest... dziwne. Przyjemne, ale dziwne.
— Z pewnością nie jesteś drętwa, złotko — zapewnia mnie Bas.
Pochyla się w moją stronę, dzięki czemu jego oczy są na równi z moimi. Dostrzegam, że teraz jego tęczówki nieco pociemniały i spogląda na mnie już nie odcieniem czystego błękitu, a granatowym.
— Jesteś za to cholernie słodka, wiesz? — szepcze wprost do mojego ucha, na co włoski jeżą mi się na skórze.
Robię się coraz bardziej niespokojna, podczas gdy Bas powoli przesuwa dłoń w górę mojego uda. Patrzę na jego palce uważnie, a mój oddech przyspiesza ze zdenerwowania. Co on chce zrobić? Czy...
— Naprawdę cholernie słodka — powtarza ochryple.
Przełykam ślinę.
— Powinnam już wracać do domu — mamroczę i obracam głowę w stronę Basa.
Okazuje się to jednak nieprzemyślane, ponieważ chłopak jest zaledwie kilka centymetrów ode mnie. Jego rozgrzany oddech owiewa moją twarz, a oczy są jeszcze ciemniejsze niż przed chwilą.
— Bas? — mówię ze ściśniętym gardłem.
— Patrz, jak świetnie się bawimy. — Zahacza swoim nosem o mój, a ja wstrzymuję powietrze. — Nie martw się, nic się nie stanie, jeśli wrócisz do domu trochę później.
Jego usta zdają się być coraz bliżej moich, przez co serce zaczyna bić mi szybciej. Ale nie z podniecenia, tylko przerażenia. Nie wiem, co mam zrobić, jednak z pewnością nie chcę uprawiać z nim seksu.
— Ale... ja nie chcę, Bas — kwilę drżącym głosem.
Chłopak jednak ignoruje moje słowa i zachłannie wpija się w moje usta. Nie mam z tego żadnej przyjemności i siedzę jak odrętwiała, a w mojej głowie pojawia się zmartwiona twarz Andrew, który mówi, bym na siebie uważała. Miał rację, powinnam wrócić do domu od razu po meczu.
— Bas, nie — błagam płaczliwie w jego usta.
Moje prośby giną w płomiennym pocałunku, którego nie odwzajemniam. Unoszę dłonie i opieram je na torsie Basa, a następnie z całej siły staram się go odepchnąć. Chłopak nieco odchyla się w tył, ale po chwili znów napiera na moje usta.
— Bas, przestań! — syczę, a następnie najmocniej, jak tylko potrafię, odpycham go od siebie.
Pod wpływem mojej siły chłopak opada na materac, więc czym prędzej zeskakuję z łóżka i podbiegam do drzwi. Wychodząc za nie mam wrażenie, że gdyby nie nagły przypływ adrenaliny, nie udałoby mi się odsunąć od Basa. Wolę sobie jednak nie wyobrażać, co by się stało, gdyby do tego doszło.
Moje serce nadal wali mi w piersi jak szalone, kiedy zbiegam po schodach. Przez dudniącą muzykę przebija się krzyk Basa, na co jeszcze przyspieszam tempa. Dopiero będąc na ostatnim stopniu, oglądam się za siebie, jednak nim udaje mi się zobaczyć, gdzie jest Bas, odbijam się od czyjejś umięśnionej sylwetki.
Z mojego gardła wydobywa się okrzyk zaskoczenia, a potężne ramiona obejmują mnie, bym nie upadła. Wstrzymuję powietrze. Po kilku sekundach otwieram przymknięte w obawie przed upadkiem oczy i okazuje się, że w uścisku trzyma mnie Donovan.
Rozdziawiam usta, zupełnie nie spodziewając się go na tej imprezie.
— Odpierdol się od niej, Bas — warczy chłopak, uprzednio stawiając mnie do pionu i chowając za sobą.
Ze zdezorientowaniem obserwuję, jak Bas podchodzi do Dona, wciąż lekko kulejąc, i z nerwów poczynam miąć w pięści materiał swojej bluzy. Wiem, że Bas na trzeźwo nie zrobiłby mi nic, czego bym nie chciała, ale teraz jest pijany.
— Nie będziesz mi mówił, co mam robić — sarka.
Chcąc uspokoić chaotyczne myśli, wlepiam wzrok w plecy Dona i skupiam się na podziwianiu, jak w złości prężą się jego mięśnie.
— Sama się prosiła — dodaje cwaniacko Bas. — Niech przestanie być już taka niewinna.
Don zaciska pięści, wyraźnie rozogniony. Na miejscu Basa bałabym się, co może mu zrobić pod wpływem emocji, więc ani myślałabym go prowokować.
Kiedy Don robi krok w stronę Basa, ja niespokojnie oglądam się dookoła. Kilka osób patrzy na całą sytuację z nieukrywanym zainteresowaniem, co podburza moją irytację. Czuję się dziwnie, bo Carl powiedział mi, że Don myśli o mnie w erotycznym kontekście, a teraz na dodatek mnie broni.
Przełykam ślinę, teraz już kompletnie nie mając pojęcia, co zrobić. Czuję na sobie ciekawskie spojrzenia i doskonale wiem, że niedługo dojdzie do bójki. Niespodziewanie mój organizm postanawia sobie ze mnie pożartować i robi mi się niedobrze.
— Jeśli jeszcze raz... — zaczyna Don.
Ale reszty już nie słyszę, bo pospiesznie przeciskam się między ludźmi i wybiegam na trawnik. Klękam na kolana i opieram dłonie o mokrą od rosy trawę, nie przejmując się tym, że na dodatkowych zajęciach z historii bym się nie wybrudziła — a mój tata myśli, iż właśnie tam jestem.
Wymiotuję, a moje oczy łzawią, gdy wtem czuję na swoim karku ciepłe palce, które zbierają moje włosy w garść i przytrzymują nad plecami. Przez ułamek sekundy myślę, że to Bas, a moje serce dosłownie wyrywa się z piersi, ale uspokajam się, kiedy kątem oka dostrzegam postawną sylwetkę Dona.
Po chwili kończę wymiotować. Podnoszę się z trawnika z krwistoczerwonym rumieńcem na policzkach, gdyż okropnie się wstydzę. Ku mojemu zdziwieniu, Don nie wygląda na rozbawionego moją sytuacją. Ma zmartwiony wyraz twarzy, kiedy mierzy mnie spojrzeniem brązowych oczu, i szybko wyciąga z kieszeni chusteczkę.
Ocieram nią usta, jednocześnie przez cały czas starając się nie utrzymywać kontaktu wzrokowego z Donem. Tak bardzo się wstydzę. Chciałabym zapaść się pod ziemię, byleby tylko chłopak nie widział mnie w takim stanie.
— Chodź, zaprowadzę cię do domu — mówi miękkim głosem, na którego dźwięk przechodzą mnie ciarki.
Oblizuję usta i bez słowa kieruję się za Donem, usiłując nie myśleć o tym, jak bardzo się przed nim zbłaźniłam.
***
Kolejny rozdział pojawi się w piątek. ;)
Do następnego!
CZYTASZ
Klątwa księżyca
WerewolfCandice nigdy nie miała przyjaciół. Od zawsze jedyną powierniczką jej tajemnic była matka, bo ojciec bez przerwy pracował. Kiedy więc Candice przeprowadza się wraz z rodzicami na peryferia deszczowego miasteczka w Waszyngtonie, ma szczerą nadzieję...