Wysiadam z autobusu i od razu zaczynam chyżo przebierać nogami. Chcę jak najszybciej dostać się do domu, ponieważ niebo zasnute jest ciemnymi chmurami, a pojedyncze krople deszczu już opadają na ziemię.
Szczelnie owijam się kurtką w kolorze zgniłej zieleni i naciągam na głowę kaptur, jednocześnie jeszcze bardziej przyspieszając kroku. Mimo to chłodny wiatr wciąż mi dokucza, a moje pomysły na zniwelowanie jego negatywnych skutków już się skończyły.
W rezultacie trzęsę się z zimna, kiedy nareszcie docieram do domu. Wchodzę do środka i oddycham z ulgą, a potem czym prędzej zrzucam z siebie cienką kurtkę i ją odwieszam.
— Cześć, skarbie — wita mnie mama, odwracając się do mnie.
Ma na sobie jedną z przynajmniej dziesięciu kolorowych sukienek w kwiaty. Kupuje takowe hurtowo i nosi codziennie, nie zważając na pogodę. Dziś jest tak samo — za oknem deszcz, a mama wciąż w sukience.
— Cześć, mamo — odpowiadam, pocierając swoje ramiona, by się rozgrzać. — Co na obiad?
— Zapiekanka. Ale zanim zjesz, przebierz się, dobrze?
— Okej.
Ruszam na piętro żwawym krokiem i już po chwili docieram do swojego pokoju. Rzucam plecak na dywan i z westchnieniem opadam na łóżko, wyczerpana po pierwszym dniu w nowej szkole. Co prawda było lepiej, niż się spodziewałam, ale i tak niechętnie powracam myślami do faktu, iż podpadłam pani Webb. Poza tym nie wiem, czego oczekuje ode mnie Bas, a dziwnym wydaje mi się, że przez całą lekcję na mnie zerkał. Wprawdzie nie odzywał się często, a jedynie posyłał mi delikatne uśmiechy, jednak boję się choćby wyobrażać sobie, co działo się w jego głowie.
Oblizuję usta, a następnie niezdarnie podnoszę się z miękkiego materaca i człapię do komody. Buszuję w niej, aż wyciągam dresowe spodnie ze ściągaczami u kostek i ciepłą bluzę z kapturem. Zrywam szkolne ciuchy, po czym ubieram cieplejsze i chwytam w dłoń notatnik oraz długopis. Skrobię listę rzeczy do zrobienia, na czele z nadrobieniem zaległości z algebry. Muszę się postarać, ponieważ ten przedmiot zawsze był mi obcy.
Moje skupienie burzy donośne wycie, dobiegające z głębi lasu. Automatycznie odwracam głowę w stronę balkonu, a moje serce gubi rytm. Z daleka nie dostrzegam niczego dziwnego, więc, mimo obaw, podchodzę bliżej, usiłując dostrzec to coś, co widziałam wczorajszego wieczoru.
— Candice, obiad gotowy! — woła mama.
— Już idę!
Mrużę oczy, zapalczywie przebiegając spojrzeniem pośród drzew. Nagle w oddali miga mi czarne stworzenie, przez co moje tętno kilkukrotnie przyspiesza. Pędzona adrenaliną, błyskawicznie otwieram drzwi balkonowe i podchodzę nieco bliżej.
— Candice! — niecierpliwi się moja rodzicielka. — Zaraz wróci ojciec, pospiesz się!
Zamykam oczy i biorę głęboki wdech, starając się uspokoić. Jestem nieco zdezorientowana, ponieważ szczerze wątpię, że dwa razy mógł przywidzieć mi się ogromny wilczur. A może tylko wydaje mi się, że ma takie rozmiary...
— Candice!
— Idę, mamo! — wołam.
Nim wychodzę z pokoju, jeszcze raz zerkam w stronę lasu, ale tym razem nic nie dostrzegam. Cóż, może faktycznie tylko mi się wydawało, że wilk czai się pod moim oknem.
Schodzę do kuchni i usadawiam się na jednym z krzeseł przy stole, podczas gdy mama nakłada na talerze pachnącą zapiekankę. Tata właśnie parkuje przy krawężniku. Przez okno widzę, jak biegnie w stronę domu, trzymając neseser nad głową w próbie ochrony przed deszczem.
CZYTASZ
Klątwa księżyca
WerewolfCandice nigdy nie miała przyjaciół. Od zawsze jedyną powierniczką jej tajemnic była matka, bo ojciec bez przerwy pracował. Kiedy więc Candice przeprowadza się wraz z rodzicami na peryferia deszczowego miasteczka w Waszyngtonie, ma szczerą nadzieję...