Rozdział XXIX

12.2K 666 151
                                    

Przez cały dzień Donovan nie pojawił się w szkole i kiedy powoli już tracę nadzieję na dzisiejsze spotkanie, zauważam go na parkingu. Przestępuje z nogi na nogę, wyraźnie poddenerwowany, przez co moja początkowa radość przemienia się w zmartwienie.

— Cześć — mówię nieśmiało, gdy stoję już obok niego.

— Cześć, Candice — odpowiada.

Nie mówi nic więcej, a ja nie naciskam, ponieważ widzę, jak wiele kosztuje go utrzymanie emocji na wodzy. Gestem wskazuje na wysłużony samochód, obok którego stoimy, więc bez słowa zasiadam na miejscu pasażera.

Uśmiecham się w podziękowaniu, kiedy Donovan zatrzaskuje za mną drzwiczki, a następnie szybkim krokiem dociera do siedzenia kierowcy. Odpala samochód, a ja staram się ignorować świadomość, że gdy tylko wrócę do domu, ojciec znów będzie rozwścieczony.

W radiu pobrzmiewa cicha muzyka, w którą się wsłuchuję. Nie znam żadnej z piosenek, jednak każda z nich jest miła dla ucha.

Kilkanaście minut później jesteśmy już na żwirowym podjeździe przed dosyć dużym domem w jasnozielonym kolorze. Oglądam się wokół siebie uważnie, wysiadając z auta, i dochodzę do wniosku, że okolica jest niezbyt radosna. Budynek z każdej strony otacza ciemny las, co trochę mnie przeraża.

Mozolnie człapię za Donem, dopóki nie wchodzimy do wnętrza. Ku mojej uldze, jest ono przytulne, a śmiechy, które rozbrzmiewają w jednym z pomieszczeń, dodatkowo podnoszą mnie na duchu.

Chłopak prowadzi mnie za rękę do kuchni, a wszyscy momentalnie odwracają głowy w naszą stronę. Ich dociekliwe spojrzenia przyprawiają mnie o szybsze bicie serca, zatem dziękuję w duchu mężczyźnie, który jako pierwszy się do mnie odzywa.

— Poznałem cię już w kwiaciarni — przypomina z uśmiechem. — To twoja matka kupuje u mnie kwiaty co kilka dni, prawda? 

— Tak, to ona. — Kąciki moich ust unoszą się radośnie.

Byłam podenerwowana faktem, że spotkam ojca Donovana kolejny raz, ponieważ po nieprzyjaźnie nastawionych do mnie jego znajomych wnioskowałam, że i rodziciel Dona taki będzie. Na szczęście się pomyliłam.

— Pójdziemy już na górę — oświadcza Don, po czym pociąga mnie lekko w stronę schodów.

Jeszcze raz uśmiecham się do jego ojca i Carla, bo reszcie najwyraźniej ani trochę nie podoba się moje towarzystwo, a później posłusznie idę za Donovanem.

Wypuszcza z pomiędzy ust głęboki oddech, kiedy tylko wchodzimy do, jak mniemam, jego pokoju. Jest utrzymany w ciemnych barwach — ściany pomalowane na granatowo, szara pościel i czarne dodatki, ale mimo to jest mi tu przyjemnie.

Usadawiam się na łóżku, znajdującym się obok okna, ponieważ jest to jedyne miejsce, w którym mogę usiąść. Don przez chwilę niespokojnie krąży po pokoju, a ja uważnie obserwuję jego ruchy.

— Bardzo się denerwujesz — stwierdzam. 

Odwraca się w moim kierunku i spogląda mi głęboko w oczy, mimo że jest dość daleko.

— Mam powody — mamrocze spiętym głosem. — Nie wiem, jak to przyjmiesz. 

— To coś złego? — Mój niepokój wzrasta.

Don pociera swój kark w zastanowieniu.

— W pewnym sensie. — Usiada naprzeciwko mnie i wzrusza ramionami. — Pewnie uznasz mnie za dziwadło.

Marszczę brwi. Przypominam sobie, jak wyzywał mnie od dziwaczek i nie potrafię powstrzymać się od myślenia, że robił to, by dzięki temu sprawić, iż on staje się mniej dziwny. Boże, to wydaje się być absurdalne nawet w mojej głowie.

Klątwa księżycaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz