~29~

17K 696 111
                                    

– Lily! – do mojej głowy wdarł się głośny krzyk Louis'a. – Co ci się stało Skarbie? Lily słyszysz mnie? – usłyszałam jego zmartwiony i przestraszony głos, gdy chciał dotknąć moich dłoni.

– Nie dotykaj! – jęknęłam czując jak ciecz wypala mi skórę.– Dzwoń po karetkę – jęknęłam. – Ktoś oblał mnie kwasem– powiedziałam, a potem przed oczami pojawiła się ciemność.

*****

– Lily kochanie. Obudź się – usłyszałam przy uchu szept Tomlinson'a. Uniosłam powieki, lecz ostre światło zmusiło mnie do ponownego zamknięcia ich.

– Lou– wyszeptałam, po czym poczułam jak ktoś ściska moją dłoń. – Gdzie jestem?

– Jesteś w szpitalu. Ktoś oblał cię kwasem. Na szczęście zakryłaś twarz i nie ucierpiała. Ale twoje dłonie. – głos mu się załamał, a ja zdobyłam się na otwarcie oczu. Zamrugałam kilka razy, a obraz się wyostrzył. Teraz wyraźnie widziałam salę o przeraźliwie białych ścianach, aparaturę obok mnie, zmartwionego chłopaka przy moim łóżku oraz moje dłonie. Obie były ciasno owinięte toną bandaży. Wyglądało to strasznie. Mimowolnie po policzkach spłynęły łzy.

– Kochanie nie płacz błagam. – Louis przysunął krzesełko bliżej i dotknął ciepłą dłonią mojego policzka. Wtuliłam się w jego dłoń i przymknęłam oczy. – Pójdę po lekarza i za raz się wszystkiego dowiemy– powiedział z lekkim uśmiechem i przed wyjściem z sali musnął moje usta.

*****

– Może się pani już ubierać. Wypis będzie do odebrania w recepcji. I proszę o siebie dbać. Jeszcze się pani anemii nabawi– lekarz zaśmiał się, po czym wyszedł z sali.

Z tego co zrozumiałam to mam osłabiony organizm przez stres i brakuje mi jakiś witamin. A co do tej całej sytuacji z Cynthią. Oblała mnie kwasem, jednym z najbardziej szkodliwych. Poparzyło mi dłonie a najbardziej zewnętrzną część. Przez to muszę codziennie smarować je różnymi specyfikami i koniecznie zakładać bandaż. Najgorsze jest to, że przez jakiś czas nie będę mogła samodzielnie opiekować się Maluchami, gdyż nawet mimo silnych środków przeciwbólowych dłonie bolą i pieką mnie niemiłosiernie.

– Pomogę ci Skarbie. – głos Louis'a wdarł się do mojej głowy. Chłopak pojawił się przede mną ze swoją czarną bluzą. Pomógł mi ją założyć, po czym zasunął jej zamek i założył na moją głowę kaptur. Chyba ukradnę mu tą bluzę. Jest bardzo ciepła i wygodna. A dodatkowy plus – pachnie jego perfumami. – Teraz tylko buty i znikamy. – uśmiechnął się klękając przede mną i  pomógł mi założyć buty. Gotowa wstałam i razem wyszliśmy z sali. – Uwaga na twoje rączki, zrobimy tak. – szepnął mi do ucha, przygryzając jego płatek. Lou objął mnie ramieniem i przyciągnął do siebie. Podeszliśmy do recepcji gdzie odebrałam wypis. Na szczęście bandaż na dłoniach był tak założony, że mogłam się podpisać. Chwilę później byliśmy już na dworze. Podeszliśmy do samochodu szatyna. Chłopak otworzył mi drzwi pasażera i pomógł usiąść. Przy zapinaniu mojego pasa bezpieczeństwa musnął kilka razy moje usta tłumacząc to zapłatą za jego dany ruch. – A teraz buziak za to, że zamknę drzwi. – uśmiechnął się szeroko.

– Nie za dużo buziaków? - spytałam unosząc brew do góry.

– Buziaków z tobą nigdy za wiele – powiedział, po czym szybko złączył nasze usta. Gdy zaczęło nam brakować powietrza odsunęliśmy się od siebie z szerokimi uśmiechami. – Już będziemy jechać. – Louis zamknął drzwi od mojej strony i szybko obszedł samochód. Usiadł za kierownicą i ruszyliśmy.

– Muszę podziękować Landon'owi za opiekę nad Maluchami. W ogóle skąd miałeś do niego numer?

– Kiedyś jak przywiozłem łóżeczko pogadaliśmy i wymieniliśmy się numerami – powiedział nie odwracając wzroku z ulicy. Oparłam głowę o szybę i przymknęłam oczy. Czeka mnie kilka poważnych rozmów. Landon, Anne, Gemma. Poniekąd i Harry. Na samą myśl o tym robi mi się niedobrze.

Our Twins // h.s. ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz