~43~

14.7K 620 119
                                    

Środa była dla mnie jak na razie spokojnym dniem. W pracy pojawiłam się kilka minut wcześniej, a dzisiejszy ruch sprzyjał poczytaniu książki i odprężeniu się. Wbiegłam po schodach na pierwsze piętro i odebrałam od sąsiadki wyjątkowo spokojne dzieciaki. Po powrocie do swojego mieszkania zamknęłam drzwi na zamek i udałam się do sypialni.

– Teraz poleżycie sobie grzecznie, a mamusia się przebierze – powiedziałam do bliźniaków układając je bezpiecznie na łóżku. Darcy zaczęła wesoło gaworzyć, natomiast Lou prawdopodobnie próbował zasnąć. Szybko przebrałam się w wygodniejsze ubrania i posprzątałam trochę w pomieszczeniu.

Tuż po tym wzięłam w ramiona Maluszki zauważając, że nadchodzi ich pora karmienia. Nucąc pod nosem dziecięcą kołysankę zeszłam do salonu, gdzie ułożyłam dzieci w łóżeczku. Przygotowałam dwie butelki mleka i ustawiłam obok siebie na stoliku kawowym. Najpierw nakarmiłam Darcy, która dzisiaj tryskała energią. Gdy Małej się odbiło odłożyłam ją do kojca, gdzie leżały różne zabawki. Wiem, że ona nie będzie się nimi aż tak bardzo bawić, ale zawsze to coś kolorowego w jej polu widzenia. Po złożeniu buziaka na czole córeczki podeszłam do łóżeczka, gdzie niespokojnie leżał Louis. Wzięłam chłopca w ramiona i dotknęłam jego główki. Była bardzo ciepła. Przerażona jak najszybciej znalazłam termometr i zmierzyłam temperaturę. Wynosiła około 39℃. Jak najszybciej odłożyłam chłopca do łóżeczka i przygotowałam zimny okład. Ułożyłam mokry materiał na główce dziecka i w pośpiechu chwyciłam za telefon. Wyszukałam w kontaktach numer Harry'ego i zadzwoniłam.

– Halo? – odezwał się po chwili.

– Cześć Harry. Jesteś zajęty? – spytałam zdenerwowana.

– Hej. Nie, właśnie wracam do domu. Coś się stało?

– Lou ma gorączkę, a ja nie mam żadnych lekarstw. Mógłbyś zawieźć nas do szpitala? Oczywiście jeśli...

– Będę za jakieś dziesięć minut – odpowiedział szybko, po czym usłyszałam piknięcia spowodowane zakończeniem połączenia. Mając niewiele czasu na przygotowanie się zabrałam dzieciaki do sypialni i ułożyłam na łóżku. Przebrałam się i poprawiłam fryzurę chcąc wyglądać jak człowiek. Następnie przygotowałam bliźniaki i zapięłam w fotelikach. Chwilę potem usłyszałam dzwonek do drzwi. W mgnieniu oka podbiegłam do drzwi i je otworzyłam. Harry.

– Cześć – posłał mi szeroki uśmiech i musnął mój policzek.

– Hej. Jesteśmy już gotowi – odezwałam się i wraz z brunetem przeszłam do pokoju dziecięcego. Styles zabrał foteliki do samochodu, natomiast ja zamknęłam drzwi i dopiero do nich dołączyłam. Zajęłam miejsce pasażera z przodu i zapięłam pasy. Zacisnęłam na nich palce i odwróciłam głowę w stronę tylnego siedzenia. Zmartwiona przeskakiwałam wzrokiem z Darcy na Louis'a. Chłopiec miał przymknięte oczy, a jego klatka piersiowa poruszała się nienaturalnym tempem.

– To ci nic nie da. Odwróć się i spróbuj uspokoić. – poczułam na jak ciepłe dłonie odciągają moje palce od pasa bezpieczeństwa. Staliśmy na czerwonym świetle. Oparłam głowę o zagłówek i westchnęłam. Obróciłam ją w stronę szyby i starałam się uspokoić biorąc głębokie wdechy.

*****

– Louis Styles. – z zamyślenia wybudził mnie damski głos. Uniosłam wzrok i natrafiłam na otwarte drzwi jednego z gabinetów oraz stojącą w nich kobietę około czterdziestki.

– Zajmę się Darcy – wyszeptał do mojego ucha brunet i musnął policzek. Wzięłam torebkę oraz syna, po czym weszłam do gabinetu. Lekarka zamknęła drzwi i zajęła miejsce za biurkiem naprzeciwko nas.

– Więc co dolega temu Maluszkowi? – spytała uśmiechając się szeroko to do niego to do mnie. Lou chwycił mój palec i wtulił się w mój brzuch.

– Dostał gorączki. Około 39℃. Zrobiłam okład, ale nie pomógł – wytłumaczyłam gładząc synka po plecach.

– Już go zbadamy. – kobieta wzięła w dłonie stetoskop i zbliżyła się.

*****

Po kilkunastu minutach wyszłam z gabinetu z receptą w dłoni oraz diagnozą zwykłego przeziębienia.

– I co? – na mój widok Harry poderwał się z krzesełka. Darcy spojrzała na mnie swoimi dużymi oczyma wpychając piąstkę do ust. Wyciągnęłam nią z jej ust i pogładziłam.

– Przeziębienie. Jednak Lou nie może się zbliżać do Darcy – westchnęłam spoglądając na rodzeństwo tym razem przyglądające się sobie nawzajem. – Muszę jeszcze kupić leki i możemy wracać – uśmiechnęłam się lekko w stronę bruneta. Harry zbliżył się do mnie i przyciągnął do siebie ramieniem. Ucałował mnie w głowę, a naszego synka w czółko. Lou kichnął cicho i wtulił się w moja szyję. – Chyba będzie spał – mruknęłam, okrywając go moim swetrem.

– Zaprowadzę was do samochodu i pójdę do apteki. Chodźcie – stwierdził Harry, przejmując ode mnie kartkę. Zgiął ją i włożył do kieszeni kurtki. Wyszliśmy na dwór, a następnie na zatłoczony parking. Automatyczny pilot sprawił, że zaświeciły się światła samochodu bruneta, dzięki czemu szybciej do niego trafiliśmy. Gdy dzieci siedziały bezpiecznie w fotelikach podeszłam do Harry'ego z portfelem w dłoni.

– Nie wiem ile dokładnie będą kosztować te leki, ale to powinno wystarczyć – powiedziałam wyciągając w stronę mężczyzny banknoty.

– Lily nie żartuj sobie ze mnie. Ja też mam pieniądze. Nawet takie same – zaśmiał się. – Chowaj to i wsiadaj do samochodu, robi się chłodniej – powiedział, podchodząc do mnie. Ułożył dłonie na moich policzkach i zbliżył swoją twarz. Jego idealne, malinowe wargi delikatnie musnęły moje usta. – Za raz wracam – wyszeptał, po czym odszedł tak szybko, że wydawało mi się to wszystko fatamorganą.

*****

– Wezmę jutro wolne i zajmę się nimi – stwierdził Harry, kołysząc w ramionach Darcy. Uparł się, że zostanie u nas na noc i pomoże mi w razie czego.

– Nie ma mowy Harry. Masz pracę i musisz do niej chodzić. Louis przychodzi jutro i się nimi zajmie. Nie ma potrzeby żebyście byli tutaj we dwoje. W sumie, bylibyście mieszanką wybuchową – zaśmiałam się kładąc na stole miskę z sałatką oraz dwa talerze.

– Kochanie, chyba zapomniałaś, że jestem prezesem firmy i nikt mnie nie rozlicza z tego kiedy i jak długo jestem w pracy – poczułam na czole jego usta, a następnie na nosie. Zaśmiałam się cicho, gdy jego język go polizał.

– Fuj – jęknęłam przecierając twarz. – To obrzydliwe.

– Ale jak ten język liże twoje inne części ciała to już jest dobrze, co nie? – zapytał z szelmowskim uśmiechem poruszając brwiami. 

Oparłam się plecami o blat i zakryłam twarz dłońmi. Cholerne rumieńce. Delikatny podmuch wiatru owiał moją skórę co świadczył o tym, że brunet stanął niedaleko mnie. Gdy usłyszałam szybszy oddech wiedziałam, że jest przede mną. Uchyliłam powieki, lecz po chwili znowu opadły pod wpływem nagłego pocałunku ze strony bruneta. 

– Widzisz córeczko jak mamusia się słodko rumieni? – zwrócił się w stronę naszej córki delikatnie łaskocząc jej brzuszek. Z szerokim uśmiechem usiadł przy stole i zabrał się za jedzenie.

*****

W tym samym czasie pięć ulic dalej w hotelowym pokoju wynajętym na nazwisko Bridget Mortez siedziała przy stole wysoka, czarnowłosa dziewczyna. Chociaż teraz to już nikt nie wiedział czy jej włosy są koloru czarnego czy blond. Pochylała się nad notesem, a jej twarz oświetlało światło lampki nocnej. Zawzięcie kreśliła coś na kartkach tworząc plan. Plan, który nie mógł zakończyć się fiaskiem. Plan doskonały. Plan, którego gwarantem miał być szatyn o niebieskich oczach. 


**********************

Moim zdaniem jeden ze słabszych rozdziałów, ale był on potrzebny. Coś spokojnego, bo przed burzą zawsze jest spokojnie 


Alien xxx

Our Twins // h.s. ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz